Serce bowiem. W drodze powrotnej zakochała się w pewnym młodym krytyku. Niejasnej narodowości... Krytyk pracuje w agencji wycinków z gazet. U nas człowiek z nożycami byłby fryzjerem, któremu nie wypada brać napiwków, bo człowiek prosty. Tam? Tu? Pewna matka sprzedała dziecko za piętnaście tysięcy, aby zdobyć dewizy na wyjazd do Paryża. Nikt do tego nie raczy się przyznać, ile tam płaci się honorem. Pylon jest szowinistą. Należałoby założyć Klub Szowinistów Wściekłych. Angry Chauvinist’s Club... Pylon?
Co do Felicji byłem pewny, że za mojego życia nie zrobi mi krzywdy, że mogę się zmieścić w jej pośpiesznym trybie.
Myślałem przez krótką chwilę, żeby wycofać z jej rąk maszynopis. Ale tak jak mnie brakowało już czasu, faktom zabrakłoby sensu.
Kawa parzyła się w nieskończoność, coraz dłuższe były chwile, być może wpół drzemałem, coś obsunęło się w głębi pracowni, nikt na to nie zwrócił uwagi. A może pękło we mnie? Ktoś za drzwiami potrącił pusty kubeł i zaklął od kurew. Wydawało mi się, a może spałem, że ktoś mamrocze i przesuwa dłonią po ścianie. Bez pukania wszedł Pylon.
Był w okropnym stanie — wytężyłem wzrok: — kompletnie pijany, ledwo trzymał się na nogach. Wyglądał odstręczająco, wszedł jak do pisuaru, czuł się tu jak w domu, nie zauważył mnie, koszulę miał rozpiętą i rozchełstaną aż do pępka, jak biuralista na wycieczce, wpadł tutaj jakby jedno z dwojga, porządek zrobić albo nieporządek, ale intencja mu się po drodze rozpłynęła, jak i on cały. Znów zaklął od tych samych i nikogo nie widząc podążył prosto do stołu. Prawdopodobnie, żeby na nim usiąść. I byłby przysiadł lub strącił maszynkę z kawą, gdyby jej w porę nie wyrwały spod niego. Zdawał się wiedzieć o tym.
Mógłbym się cieszyć, że widzę go w tym oto stanie. Ale było to zbyt smutne i budziło litość. To ja oprzytomniałem.
Usiadł, oparł głowę o ścianę: — no? — spojrzał. Nie widząc: — Babel? — wziął książkę do rąk. Wiedział, gdzie leży. Nie był tak pijany, na ile sobie pozwalał. Jego alkohol był przytomny. Wszystkim szkodliwy, tylko nie jego zdrowiu i bezpieczeństwu.
— A kto tu — spytał ze zgrozą — czyta Babla? — głosem nagle trzeźwym: Kto? Jeszcze? Kto jeszcze czyta? To już dawno prze-
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/241
Ta strona została przepisana.