Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/245

Ta strona została przepisana.

Począł się osuwać wolno, jakby z upustem słów opuściło go powietrze.
— Twarożek — powiedziała. Nie bez złości: — Twarożek.
Zapadał się coraz głębiej.
Podeszła do mnie i powiedziała:
— Niech pan mu to zostawi, proszę. Są to imaginacyjne postaci, z którymi on się kłóci. Nikt podobny do nas jak dotąd nie przyjechał. Pylon żyje wyobrażeniami. A pan przez sen nigdy nie mówi? Wątpię, czy przeczytał dwie stronice Babla, a już sąd o nim ma wyrobiony. Ale zgadzam się z nim i muszę się zgadzać. Co Pylon zrobiłby beze mnie? Czy pan przez sen nigdy nie pomyślał o aniele stróżu? Ja napisałam mu tę prelekcję o Reymoncie. Czy teraz pan rozumie?
Usiadłem. Obraz pracowni i mnie zaczął się mącić.
Wzięła Pylona na swe chude plecy, dźwignęła jak worek i przy pomocy rzeźbiarki powlokła w przeciwległy kąt na posłanie przy skrzyni z gliną.
Zanosiło się, że będę spał z Pylonem.
A może on rano ma trochę wstydu?
Powinienem paniom pomóc przenieść te zwłoki. Ale ogarnęło mnie lenistwo.
Uwagę przykuł zegar. Bił naprawdę. Teraz go dostrzegłem, wisiał na ścianie, o kwadratowej twarzyczce, czarny jak ikona. Począł łomotać i wstrząsać wnętrznościami. Odezwała się muzyka dzwonów na łące. Bardzo daleka, wiosenna, z obłymi głowami baranków, patrzących w niebo.
W kącie przy skrzyni zjawiły się panie. Robiło wrażenie, że mordują człowieka.
Miałem ich dosyć.
Pamiętam, że mnie zmęczyli swą dziecinną pustotą i dziecinną ambicją. Zajadłością, która mdli wreszcie, jak wszystko, co przynoszą dzieci. Jest w tym, było w nich coś podobnego do czegoś, i niepodobnego, chaos i śmietnik.
Po drugiej wojnie światowej pożyczki w sztuce, w manierze życia, zapożyczenia, kradzieże, plagiaty stały się powszechne. Naśladowanie stało się modą, podobieństwo jawnym nieprzypadkiem.
Zaczęła mi świtać straszna myśl, że wszystko to jest oszustwem,