Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/262

Ta strona została przepisana.

po ratunek, lecz śledź na półmisku zaczął igrać z trójzębem widelca, tarzać się w cebuli, wyślizgiwać i nagle odbił mu się z żołądka. Ze strachu uderzyły w niego poty. Spojrzał, Kwiecińska widziała tę wewnętrzną walkę: monotonne „hu! hu!” kierowane było w jego stronę. Małżeństwo kołysało się, obrus pulsował bielą, huczały kretyńskie słowa piosenki.
Nagle Kwieciński, myląc śpiewem czujność, lekko poderwał się od stołu. Kwiecińska także się poderwała. Stało się to błyskawicznie. Na ten moment być może rezerwowała siły.
Kwieciński zdjął flower ze ściany. Już go miał w rękach: już była przy nim żona.
Kwieciński przybrał minę tryumfującą i bezdennie głupią. A także głupkowato łajdacką. Lufa kierowała się w stronę Pawła. Prawdopodobnie chciał go zastrzelić, w najlepszym wypadku nastraszyć, nie utrzymując między jednym i drugim żadnej granicy. Kwiecińska działała odważnie i zręcznie. Doskoczyła i zaszachowała, prawą pięść trzymając w bliskości i pogotowiu, aby w razie czego broń podbić. Walka trwała w ciszy. Dawała Pawłowi jakieś ułamkowe znaki, które mogły oznaczać, żeby zachował spokój i nie ruszał się z miejsca, wciąż udając przy tym, że wszystko to jest bardzo zabawne. Z kilku zachwiań się było widoczne, że Kwieciński ledwo już trzymał się na nogach. Na tę chwiejność grała Kwiecińska.
Kwieciński tryumfował, prawdopodobnie stwarzał tylko pozory, że chce Pawła zastrzelić, wiedząc, że się nie odważy i że nie będzie strzelał nawet dla postrachu. Lecz ta głupia, przekorna i korcąca myśl przesuwała mu się po czółku. Grał na niepewność, na próbę siły nerwów, również swoich.
Ślina podeszła Pawłowi do gardła, nie bał się, w jakimś kąciku myśli pragnął nawet, aby padł strzał, z wytężenia zamgliły mu się oczy, trzymał się brzegu stołu i czuł, że zaczyna się osuwać.
Ostatni widok, jaki pamięta, to moment, w którym Kwieciński runął na podłogę, i moment, w którym Kwiecińska pokierowała jakoś tym runięciem, i tak jakby podstawiła mu nogę. Lecz to już w obolałym mózgu tylko sobie wyobraził.
Jak i to, że dynia na kredensie kołysała się od brzegu do brzegu.
Na tej wyobrażonej dyni skończyła się jego świadomość.