Pierwszą myślą było, żeby wyjechać, dowiedzieć się o pociąg, już po drodze, nawet się nie pożegnać, po prostu uciec i dać tym wystarczająco do zrozumienia.
Obudził się wcześnie rano, w pustym pokoju, w łóżku. Obok stała maszyna do szycia, przykryta żółtą serwetą, pod maszyną strzępy materiału, w donicy krzew lipki jasnozielony, o wodnistych liściach, pod ścianą kilkanaście par starych butów i worek kartofli. Na półeczce zeszyty szkolne, gipsowa lalka, której wypadły oczy, na podłodze ślady rozdeptanego gipsu. Pachniało zielskiem, pościel pleśnią, w kącie plenił się grzyb, u sufitu wirowały cienkie muszki, okno było otwarte, za oknem aż po niebo wznosiło się pole ogarnięte słońcem. Dolatywało stamtąd brzęczenie niewidzialnego roju innych muszek, skrzypiał żuraw. Na horyzoncie stał wóz drabiniasty. Stary człowiek w szortach polewał koła, podskakiwał od bryzgów wody i łajał konia, który kręcił się wyuzdany po ściernisku jak centaur o tłustym zadku Kwiecińskiego.
Na bielonych deskach powały wymalowany był wianuszek róż z niebieskim ptaszkiem pośrodku. Gdy patrzeć, ptaszek obracał się w oczach.
Głowę miał wolną, bez skutków po wódce, pamięć zaczynała dopiero powracać i koszmar nocy. Zmęczył go widok wirujących muszek, wstał i wyprostował worek z kartoflami, przysuwając go do ściany. Zakręciło mu się w głowie, wrócił na swe miejsce i nagle zdał sobie sprawę, że spał w łóżku, a wcale się nie rozbierał. Był we własnej piżamie, ktoś go rozebrał, dostrzegł walizkę, stała na krześle, była otwarta, przestraszył się, ale nie sprawdził, czy rewolwer został odkryty. Postanowił przypomnieć sobie przebieg w kolejności. Były tam jakieś momenty podejrzane, z któ-