Po co ona to powiedziała o sercu? Twarz miała posępną, ale jakby uczciwą.
Błysnęła mu uboczna myśl, że w porównaniu z tamtą, wereszczyńską, ta była obiektywnie sądząc sto razy ładniejsza.
Przeprosiła grzecznie i wyszła. Trwało to krótko, gdy wróciła, był już ubrany, umyty, ogolony, w wielkim pośpiechu. Przyniosła śniadanie na drewnianej tacy, jajecznicę, chleb z masłem i mleko w garnuszku z takim samym niebieskim ptaszkiem jak na suficie. W drzwiach ukazała się Kwiecińska, onieśmielona, niepewna, blada, w szarej sukni, z kukiełką szarych włosów, upiętych w kok wysoko. Była zakłopotana, stanęła w odległości. Paweł przerwał jedzenie, wstał, podszedł i przywitał się; ukryła oczy. Mogłaby powiedzieć, że całą noc płakała.
— Najlepiej będzie — powiedziała szybko — zanim Janek wróci z pracy, pan sobie pójdzie zobaczyć pokój u naszej Antoniny.
Ukłonił się, był w samym środku prowincjonalnej dobroci, troskliwości i prowincjonalnego wykolejenia.
— Tak chciałam — załamała drobne rączki — zobaczyć pana i poznać. Tak chciałam porozmawiać wreszcie z kimś i wszystko nie wyszło... A jeżeli wyszło, to okropnie. Wstyd pomyśleć. On dzisiaj, głupstwo takie, okropność, będzie strzelał... — spojrzała na Antoninę. — Dam głowę, że będzie strzelał. Biedny, nieszczęśliwy człowiek... I tak wszystko — zerknęła ukradkiem: — A jajecznicy pan nie zjadł, Boże drogi, nie smakowała, wszystko u nas takie niewydarzone i niesmaczne, Toniu, dlaczego dałaś tyle tłuszczu, obrzydzić można...
— Ciocia smażyła, teraz mówi.
— Ach ty! — załamała ręce. — Jak zawsze! Prawdomówna. Przed tym jednym to pana ostrzegam — roześmiała się zupełnie wesoło, jakby mimo woli: — przed prawdomównością. Ale serce ma dobre.
Antonina przyjęła ten uśmiech bez uśmiechu. Kwiecińska zaczerwieniła się w drugiej fali uświadomienia swego kłamstwa i pod jakimś pozorem wyszła.
Co z tym strzelaniem? — pomyślał. — Aluzja? Widzieli rewolwer? Odkryli jego strach i panikę? Chcieli się go pozbyć? Antonina ma go spławić?
Usiadła blisko drzwi, jakby zamierzała go pilnować. W ocze-
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/267
Ta strona została przepisana.