Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/271

Ta strona została przepisana.

Na opustoszałych gęsich trawnikach ukazują się chałupy, a za nimi gaj śliwowy czarny, zimny jak woda. Chłód wygania stamtąd leniwy puch dmuchawca. Wieś jest pusta. Złote szyby w oknach, miski leżą zostawione przed progiem, w domach zdaje się nikogo nie ma, obory są puste, jakby je wymiotła zaraza, może jakiś starzec w ostatnim pokoiku z wyrka patrzy nieprzytomnie w sufit? Antonina skręca na glinianą ścieżkę w kierunku sadów. Idą teraz gęstym korytarzem wśród drzew, Paweł znów widzi jej pięty i ścięgna w połyskującym szlifie. Bliźniacze palce cicho suną po zielonej trawie, niebieskie dzwonki kwiatów chwieją się bezgłośnie. Dlaczego ona milczy?
Zastanawia się, jaki też ona może mieć charakter? Sądząc teraz po swobodnym chodzie powinna być nie najgorsza. Przygotowuje sobie kilka delikatnych powiedzeń, widzi całą jej nędzę, wzrusza go zwinny lot jej dłoni, powodowany pewno głodem i pustką w sercu. Należałoby zapytać, dlaczego mąż umarł? A może nie należało?
W mroku listowia potknął się i z trudem odzyskał równowagę. Stanął pod drzewem. Antonina słyszy go poprzez plecy.
— Idzie pan? — zapytuje i także przystaje. Ręką przytrzymuje się gałęzi spadającej z pochylonego łba wierzby. Po co mu to wszystko?
Widocznie potrzebne. Nic nie dzieje się bez potrzeby. Od początku działał z własnej woli.
Próchno zalatuje pleśnią. Rosną tu niezdrowe psie grzyby, na jednym z nich umknęła mu noga. Bezkrwisty owoc stracił teraz całą swą urodę i zgubił kapelusz.
— Idę. Idę*
— No dobrze — mówi szorstko. Jest jakby niezadowolona. Być może myśli jej podążają szybciej aniżeli droga.
Paweł traci wątek cienkich rozważań. Ścieżka biegnie w dół, jest ciemnawo, u góry tylko srebrna rosa blasku osiada na pilśniowych listkach, odwróconych spodem ku niebu. Nagle obcy powiew roztrąca pobladłe witki. Antonina rozgarnia wiklinę i wychodzi na słońce. Przed nimi świeci biała powierzchnia Wisły.
Idą teraz wysokim brzegiem. Na wodzie kołysze się olbrzymie powietrzne lustro i za każdym uchyleniem razi w oczy. Antonina