Na skrzypcach, tak jak zapowiedziano, grał Stanisław Kuzio wykonując utwór pod tytułem „Mój największy błąd”. Głośniki były wszędzie. Orkiestra fałszowała. Niemuzykalność tych, co tu napłynęli, była oczywista. Nadawano fałsz głębokości minimum pięciu kilometrów. Nikt nie widział, że obrzeżenie bulwaru kruszy się z dnia na dzień.
Po drugiej wojnie światowej Paweł się postarzał. Z przyjemnością. Nie miał już zdrowia na dawne irytacje. Odszedł mu gniew, który odbierał kiedyś przytomność i graniczył ze śmiercią. Irytowali się inni.
Młodość uznano za stan nieśmiertelny i za gatunek. Wkrótce gatunek się postarzał i już go nie było. W latach sześćdziesiątych ukazali się nowi młodzi ludzie, nowa fala, już po wyższych studiach. Prezentowali się dobrze, było ich coraz więcej, obejmowali stanowiska, stawiali żądania. Powinien być z nimi kłopot. Lecz nikt się już nie irytował.
Żądali wskazania celów wyższych, określenia wartości życia także w pojedynczym egzemplarzu, ustalenia typu „nowoczesnego” bohaterstwa. Żądali odpowiedzi serio, filozofii definitywnej, schludnej, świata gotowego i przystępnego, po cenie barów mlecznych. Ustrój — być może tak mówiono — podjął się zagwarantować wszystko, niechże więc zmusi tych, co dorabiają muzyką, aby była jasna i pożyteczna. Ustrój — dając za darmo wykształcenie, pracę i mieszkanie — winien jeszcze w kopercie wręczać przepisy na dobre poczucie. Była w tym już odpowiedź, z akcentem autoironii. Motyw ten płynął z dwoistego źródła — świadomości i nieświadomości.
Równocześnie jakieś niepojęte sprawy, w które trudno uwie-