Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/294

Ta strona została przepisana.

Należało go podcinać w zapędach oratorskich, likwidować i pędzić do łóżka.
— Zdejmij kapelusz. Idź spać.
— Spać? — rozejrzał się: — Oczy mi kaprawieją, jestem jak stary pies.
— Przestań! I ty mnie nie wzruszaj. Nie potrzebujesz udawać.
I tak ślepniesz.
— Antonino! Weź to sobie do serca, co powiedziałem. Pan Małachowski daruje mi przewinienie, którego nie popełniłem. Ten gips był niemożliwy do osiągnięcia. Nie ma na świecie gipsu. Zaliczkę oddam mu ze spadku.
To było to miejsce niemożliwe. To było to najokropniejsze: zamknięte koło, brak logiki, bzdura absolutna, drwina i wystawianie się na nowe upokorzenia.
— Nie mam serca, żeby brać.
— Mądra! Podobna jesteś do twojej babki. Mądra była i chytra na pieniądze.
Nie poszedł spać. Zaczynał dopiero „seans”.
— Żona pana Małachowskiego — mówił dalej, wciąż w kapeluszu, na krześle, które mu podsunęła, gdy tylko zjawił się w progu — miała czcigodne rodzeństwo. Ja byłem najstarszy. Z innego ojca, stąd nam Herodek. Najmłodszy, Jan, nazywa się już Kwieciński. Dla urozmaicenia różni byli ojcowie. Ale w jednym jesteśmy zgodni...
— Przy wódce.
— Za to siostry nasze to osoby święte.
— Ktoś musi być, żeby na was patrzeć.
— Zamilcz. Bo to już niesmaczne.
Był średnio wstawiony. Miała wypróbowaną skalę oceny stopnia jego zamroczenia. „Niesmak” był jednym z objawów.
— Nie pójdziemy nigdzie — powiedział obrażony.
Był więc mocniej wstawiony. Wtedy odmieniał zdanie.
— To dobrze. Umarłabym ze wstydu.
— Ty mi tak znów nie umieraj — obraził się jeszcze bardziej. — Jeszcze się wstydu najesz. Jeszcze nie będziesz wiedziała, gdzie głowę schować.
Nienawidził jej, to znaczy miał żal do siebie.