Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/298

Ta strona została przepisana.

w razie potrzeby — był mocno poirytowany i przez to wybuchowo grzeczny — chwycić kleryka za skórę przy uszach, podkręcić ją boleśnie, ażby się kleryk uniósł na palcach, i uderzyć go zwiniętą pięścią raz z jednej strony i raz z drugiej strony głowy. Która by stuknęła jak puste drewno. Znał go aż nadto dobrze. W starym, zadomowionym, napełnionym pokoleniami mieście dziwić się nie ma celu, gdy dziewczynka, którą odpędził kiedyś, aby nie szczała mu pod płotem, w krótkim — jak gdyby — czasie ukazuje się jako żona przewodniczącego rady narodowej i jako pierwsza dama na fotografii z otwarcia Pawilonu, lub gdy chłopiec, który przedtem wyglądał jak larwa kapuściana i był chłopcem, nagle zostanie klerykiem od specjalnych poruczeń biskupa, mając w sobie dalej coś z larwy kapuścianej, rezedy pod oknem i zabarwienia piasku, w którym bawił się kiedyś Felicjan i Józef.
Dlatego mniej więcej tydzień temu z pewną swobodą i obojętnością polecił księżykowi, aby ten, mając z racji swej funkcji dostęp do różnych akt i ksiąg kościelnych, sprawdził, czy pewien osobnik sprzed bardzo wielu lat żyje, czy też umarł? Była to „bardzo poufna misja” i jeszcze tydzień temu „wypłynęła z chwili słabości”. Może ze złego snu? W złym, chorobliwym śnie objawia się nieraz superrzeczywistość, dość straszna, i wydaje się jedyną prawdą. Prawdą, po której dzień jest tylko oszustwem, uśpieniem poprzez nagromadzenie zwodniczych czynności i nawyków. Dzisiaj rezultat misji był mu obojętny lub nawet wrogi. Poszukiwał kiedyś śladów tego „osobnika”. I nigdzie nie znalazł. Co więcej, nazwisko to nie powtórzyło się już nigdy ani w książce telefonicznej, ani w innych spisach — ani na klepsydrze.
Być może, gdyby nie ta piłka dzisiaj:
— Moja specjalność — rzekł, gdy piłka ponownie klasnęła i ucichła — przestała istnieć. Blacharstwo także nie istnieje. Najlepszy dowód, że mam czas na rozmowę. Od czasu choroby postanowiłem iść na posadę. Przez kilka lat studiowałem wytrzymałość materiałów i inne. To mi wystarczy. Proszę przekazać ukłony dla księdza biskupa. Jest to moje ostatnie słowo — podsunął filiżankę i nagle rozłożył ręce: — Kto? — zapytał Barbarę, która znowu ukazała się na schodkach, wracając pośpiesznie z domu. — Znów ktoś przyjechał? — zapytał chmurnie, lecz już z jakimś błyskiem złej satysfakcji. Nagle strzeliła mu myśl, kto to