Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/300

Ta strona została przepisana.

Ksiądz rozłożył ręce:
— Odnaleziono akt zgonu, notę w księgach Karola B. Okazuje się, że umarł w roku jeszcze 1943 na froncie wschodnim, zimą, pod Woroneżem, w stopniu leutnanta. To byłoby wszystko. Jeżeli to ten? Wywiązałem się przecież, tak jak pan prosił. Nazwisko wymieniam tylko pierwszą literą, tak jak pan sobie życzył.
— Zginął? W stopniu leutnanta. Tego mogłem się spodziewać.
— Nie, umarł na tyfus.
— Lepiej, gdyby zginął. Ale to już nieważne. Aha! — zerwał się prawie szczęśliwy z krzesełka: — O! Bardzo proszę... Znów ta piekielna piłka. — Piłka błysnęła i opadła. Usiadł: — Aha... — sięgnął ręką w głąb altany — to, co obiecałem...
— Nie trzeba — powiedział kleryk. — Moim marzeniem, poza modlitwą, są podróże. Podróżować... zwiedzać, zobaczyć ogrody Watykanu. Często myślę...
— Tak, jak obiecałem. Dotrzymuję. Trud pański, dyskrecja, mam nadzieję. Interesował mnie swego czasu ten człowiek. Już nie interesuje.
— Zrobiłem to z sympatii. Ale... gdy już tak koniecznie, nalega pan, to powiem, że ja się trochę urządzam. Z myślą o przyszłości...
— Słusznie, słusznie, trzeba się urządzać. Ksiądz zrobi karierę.
— Uchowaj Boże!
— A któż to tam klepie i klepie w tę piłkę? — dostrzegł Barbarę.
Czekała na dyspozycje. Stała w głębi na schodach. Myślał, że jest już po raz drugi.
— Nikt nowy? — zapytał. — O co idzie? Proszę dać jej „Tygodnik Ilustrowany”. Tygodnik na strychu po prawej stronie. W dużym niech czeka, w dużym pokoju. A dlaczego ona przyjechała? Czym uzasadnia?
— Dostała list.
— Jaki list? Bardzo księdza przepraszam. Seria nieporozumień. Od kogo list?
— Ode mnie.
— Jak to?
— Ale ja nie pisałam. Jest jeszcze jedna pani z panem. Także przyjechali. Bardzo miły pan.