Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/301

Ta strona została przepisana.

— Ksiądz wybaczy — przerwał indagację i kazał Barbarze odejść.
— Aha, ten oto obraz, przygotowałem dla księdza, proszę poczekać. — Spod stołu wydobył zawinięty w szary papier niewielki prostokąt. Odwinął papier: —...Mój syn miał dwa portrety Piusa, jeden zostawiłem na pamiątkę, drugi, o, mam go tutaj... w pięknej ramie i wartościowej... byłoby dobrze, gdyby trafił w księdza ręce. Przyjaźniliście się przecież. Pomimo różnicy w latach.
— Tak, tak, ale... Ja, jeżeli pan już tak koniecznie, ja raczej coś z porcelany... Widziałem u pana... Bo ojca świętego już mam. Co prawda ten cenniejszy, trafniej oddany — wahał się. — Nie, nie, przywykłem już do mojego.
— A co z...porcelany? — Paweł stłumił gniew.
— Ja tam widziałem u pana w domu na...konsolce.
— Nie mam konsolki.
— Na kredensie... taką... taką... to może być aniołek... pastereczkę... wdzięczną, skłoniła tak główkę...
— Jest to...pastereczka — wycedził Paweł. — Ksiądz chciałby ją mieć?, — Jeżeli nie pamiątka.
— Nie pamiątka. Zaraz. Ksiądz będzie miał. Aha! Czekają na mnie. Więc? — zwrócił się do kleryka.
Kleryk poderwał się, jakby czymś spłoszony. Rzeczywiście:
Piłka ukazała się tuż nad ich głowami i prawie równocześnie kleryk odbił ją przytomnie. Byłaby ugodziła Pawła w czoło.
— Widzi ksiądz? Dwóch słów zamienić nie można. Kończmy.
Piłka znów się ukazała. Znów kleryk podskoczył i posłał ją z powrotem. Z miną już nieco posępniejszą. Zeskakując na ziemię przygładził włosy. Sposępniał, bo przecież zagrał w piłkę i być może w podskoku ukazał troczki.
Do trzeciej musiał już się odwrócić plecami do Pawła; nadeszła skosem.
Ale natychmiast powróciła.
— Zatrzymać! — krzyknął Paweł. Lecz kleryk już odbił.
Piłka znów wróciła. Wtedy odbił ją Paweł, w obronie filiżanek.
— Zatrzymać! — krzyknął raz jeszcze. — Widzi ksiądz, co się tutaj dzieje? Każdego dnia jest gorzej.
Piłka ucichła. Kleryk otarł chusteczką czoło.