Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/309

Ta strona została przepisana.

Jak się pracuje, czas leci. A ja jeszcze z parłem Kalinowskim mam do pomówienia.
Stwierdziła pewien stopień podpicia. Było to znośne.
Mówił prawdę, leśniczy przyszedł.
Znalazła się z nim sam na sam w „drugim pokoju”. To też była prawda, rogi miał pod pachą i zaraz je złożył na jednym krześle.
Zatrzymała się w głębi przy firance, tyłem do okna, gotowa powiedzieć: niech pan siada, przynieść z kuchni skrzyneczkę, wytrzeć ją, a nawet uderzyć dłonią o wierzch jak w bęben i zaprosić: proszę.
Młody, powinien teraz grzecznie o cokolwiek zapytać, spostrzec ją, ale on nie spostrzegł. Twarz miał głupią i nie zdjął czapki, pewny siebie, nie wytarł butów w progu, przelotny tutaj, z wolnego świata, cham zdrowy z zielonego pola.
Odwrócony plecami szedł sobie, przed siebie, zaczął gwizdać, zrobił dwa kroki ku ścianie i przystanął w miejscu, gdzie tapeta odsłoniła gołe cegły.
Nachylił się, zadumał, rozkraczył nogi, spojrzał w wilgotny kąt, wrócił oczami nad rumowisko i wysunął nogę, jakby — czubkiem chciał zbadać, czy ruina posypie się dalej, czyli też jest w stanie kamiennym. Cały ten interes — znaczyło — jest kruchy, niewart tupnięcia nogą, podejrzany i na wymarciu. Wiedział chyba, że ktoś jest tutaj, bo wydawało jej się, iż zmarszczka munduru pod łopatką drgnęła.
Czy jej się przywidziało? Znów musiała mieć gorączkę. Z czerwonych płatków przed oczami oderwał się jeden biały i żywy. Zdumiona zaczęła go śledzić. — Cóż to takiego? — pomyślała. — Motyl? Znikąd wzięty ukazał się w powietrzu — o tej porze? Słyszała niemy szelest jego papierowych skrzydeł i otwarła usta. Leciał skosem ponad zielonymi plecami leśniczego i nad dwoma pręgami nie spłowiałego sukna w miejscu, gdzie krzyżowały się kiedyś rzemienie torby myśliwskiej. Był teraz nad jego głową.
Nie zdążył jeszcze odgwizdać pierwszej strofki, kiedy poczuł uderzenie w ramię; zerknął poza siebie i ujrzał rękę Antoniny. Stała obok i pokazywała na drzwi:
— Precz!
Twarz miała wykrzywioną od wściekłości, podobnej do płaczu.
— Precz stąd! — bełkotała. — Do kuchni! To jest nasz dom!