Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/310

Ta strona została przepisana.

Nic nie rozumiał. Jeśli był człowiekiem dobrym, to w tej chwili przemienił się w anioła. Rozpostarł ręce, wykonał gest podobny do bierzmowania, spokojny, uroczysty, i przesunął otwartą dłonią z góry do dołu poprzez jej czoło, oczy, nos, wargi i zakończył ujęciem za ramiona, tak jak odstawia się dziecko. Patrzył dobrotliwie, nie dosłyszał zapewne tego, co powiedziała, bardzo zdziwiony, lecz spokojny i uśmiechnięty.
Wstrząsnęło nią, otwarła wargi, wybiegła z pokoju niosąc się rozkołysana, jak ze skargą, prosto do ojca. Zatrzymała się w kuchni.
Przyszedł tutaj, stanął pod ścianą i zaczął się jej przyglądać.
Odwróciła się raptownie. Leśniczy podszedł cicho i stanął przed nią z rękami założonymi na plecach.
— No i co? — drgnęła. — Co takiego? — Myślała, że chce ją uderzyć.
— Długo jeszcze? — spytał.
— Jeszcze — wyjąkała.
— Bije?
— Kto?
— Herodek.
— Co pan? Co pan takiego mówi? I jaki Herodek?
— Popraw sobie — cofnął się — popraw sobie wstążkę — powiedział od ściany — spada ci na nos.
Przeszła na przeciwległą stronę kuchni i usiadła na skrzyni pod oknem. Poprawiła wstążkę. Postanowiła udawać obojętność, zaczęło jej bić serce. A gdy pomyślała, że bije, zdawało jej się, że to widać, i biło jeszcze mocniej. Oparła się grzbietem o parapet i podwinęła nogi. Nagle bicie ustało.
Najpierw zaciążył tył głowy, ogarnęła ją senność, wytężyła oczy, lecz gdy chwyciły więcej światła — poraziło jej źrenice. Nogi spadły ze skrzyni. Przymknęła powieki. Mdłość szarówki napływała do gardła i zapełniła żołądek. Grzbiet począł się zsuwać ku dołowi, kręgosłup przeskoczył trzy ząbki swych kościanych trybów. Zwinęła się w kłębek, zawisła na brzegu skrzyni. Chciała przebić się ostatnim wysiłkiem, ale wtedy ciepłe dmuchnięcie prosto w oczy nagle ją zgasiło; spała.
Spod powiek ukazały się dwa cienkie półksiężyce ślepych gałek oczu o surowym kolorze zmarzniętych paznokci. Obsunęła się jej