w drugą stronę, usłyszała strzał i zobaczyła zająca, który co dopiero wskoczył w gęste trawy. Nie dalej jak pięćdziesiąt metrów od niej. Gdyby wyskoczyć z zagajnika z kijem... Popatrzyła w stronę miasta.
Kominy cegielni, jednej, drugiej, trzeciej wróżyły pogodę. Jutro, w niedzielę, pani Gruszkowa wybiera się na wycieczkę. Citroenem jednego pana, który ma Citroena, Citroeny są źle widziane, dlaczego? Miała jechać. Jak przedtem butów, nie miała szalika, jedzie się sto kilometrów na godzinę.
Zerwał ją drugi wystrzał, ostry, jakby tuż, tuż. Podbiegła do szosy, popatrzyła w stronę lasu. Rozwiewał się tam biały dymek. Trzeci strzał wstrząsnął powietrzem bardzo blisko, przy zakręcie drogi. W tym momencie dostrzegła ojca.
Skoczyła i podbiegła. W pierwszej chwili myślała, że trafił go pocisk i oto upadł, i ledwo się gramoli. Ale żył jednak. Poruszał się środkiem drogi, przy samej ziemi, pełzając na czworakach. Jakby szosa była poziomą drabiną, a on na nią wchodził.
Cóż to znowu? A cóż to za nowina! Pełzał. I nic to nie miało wspólnego ze strzelaniem.
Od razu wiedziała, że upił się z powodu śmierci pana Kalinowskiego.
W mgnieniu oka była przy nim. Poruszał się mozolnie, ale wciąż naprzód. Niecił suchy obłoczek pyłu. Otarła mu twarz spódnicą; patrzył ślepo, nie poznawał, z nosa ciekła mu krew i natychmiast objęła jej ręce. Szarpiąc go, biegając naokoło, krzycząc, postawiła na nogi. Chwiał się, znanym sobie krokiem ruszyli przed siebie.
Skośną ścieżką od lasu nadchodził właśnie leśniczy, ten od rogów. Widział to wszystko, i tak jakby rozmyślnie się zbliżał. Już był na twardym gościńcu. Zauważyła, że przygląda im się nachmurzony i że myśli o czymś, co można było odczytać ze skróconego kroku. Wiedziała już o nim, nazywał się Strzelczyk, niedawno wrócił z wojska. Dla zabawy przywiózł ze sobą kajdanki, a może służył w żandarmerii? Ojciec jej to powiedział. Najpierw myślała, że Strzelczyk to funkcja.
Szedł teraz parę kroków za nimi. Przyspieszyła, on także.
— Dzień dobry — powiedział zza pleców. — Jak się miewasz?
Widziała tylko jego nogi w czerwonych butach, nabitych miedzianymi oczkami kapsli, i lakierowany pas u torby, żółty — nie
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/325
Ta strona została przepisana.