— Widzisz?
— Nie! — Odzyskał przytomność. — Nic nie widzę. — Trząsł się cały i drżał. — Kto to był?
Potrząsała nim bez przerwy.
— Staraj się — mówiła — wytęż się, zbierz w sobie, może coś zobaczysz.
Wprowadziła go do mieszkania. Nie miała pod ręką żadnego światła. Szybko zapaliła świecę. Migała mu świecą przed oczami, pytając, czy widzi bodaj odblask? Znów migała i klaskała w dłonie, żeby się jakoś poruszył.
— Nic? — zapytywała. — Ciągle nic?
Nagle rozkrzyżował ramiona i zwalił się jak kłoda.
Stracił przytomność. Wiedziała, że i ją dotknęło największe nieszczęście. Zawlokła go na łóżko.
Położyła mu mokry gałgan na oczy. Odzyskał przytomność, a potem zasnął.
Pobiegła po leśniczego, żeby mu pokazać, czego dokonał. Miała ochotę go zabić albo rozdeptać.
Nigdy nie wiedziała, od razu trafiła na ten dom, tu tylko mógł mieszkać, było dużo świeżego drzewa na podwórzu, w sągach.
Weszła i powiedziała:
— Łobuz jesteś i Świnia.
— Co się stało? — krzyknęła żona.
Miał żonę. Taka, nawet pani, różowa, jak z pieca wyjęta, uczesana, przez lewe ramię opadło jej białe ramiączko koszuli i zaraz je zagarnęła w górę. Chrystus był u nich na obrazie, wielkości naturalnej.
— Aha, to tamten, idź tam zaraz, weź, co koniecznie, spirytus, spirytusem natrzeć skronie... zaraz tam będę. Panna Herodek, prawda?
Łydki miała tak napięte, że z kolan mogłaby strzelać.
Antonina pobiegła przodem, nie mógł jej doścignąć, chociaż wydawało mu się, że ją prześcignie.
Herodek mamrotał. I nagle się ocknął. Wyczuł, że Antonina jest z kimś obcym:
— Nikogo. Nikogo. Precz!
Antonina dała znak, leśniczy wyszedł do kuchni.
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/327
Ta strona została przepisana.