Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/333

Ta strona została przepisana.

chyba mogłabym zamordować człowieka i jakoś się z tego wywinąć.
Leśniczowa nie przeszła jeszcze na drugą stronę drogi, gdy zjawił się leśniczy.
— A, to ty! — krzyknęła. — Jesteś?! Tak nie można. Ona.
— Inaczej nie można. Czekać.
— Dobrze — powiedziała — a teraz pędź, dopędzaj, wymyśl coś i koniecznie powiedz.
— Jeszcze nie — odpowiedział.
Wyjął z kieszeni kwiatki, z kieszeni, kwitnące nagle jesienią poziomki, cały pęczek.
— A teraz już naprawdę i koniecznie idź sobie.
Boże — gdy tylko zniknął, wzięła kwiaty w ręce i rozprostowała — to wszystko i wszystko, jednego dnia i nagle, wszystko to jest dla mnie.
Umówił się w lesie. Wydawało jej się, że ojciec się odezwał.
Weszła do pokoju. Już nie żył.