Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/335

Ta strona została przepisana.

Na oparciu fotela kładła okrakiem otwartą książkę. Dla spełnienia wielkoeuropejskiego szyku na okładce było trochę lakieru, tyle, ile na struch świątecznej połysku od posmarowania białkiem. Nie tykała treści. Raził ją żargon, tchórzliwa brutalność, styl kolportera ulicznego i prostacka rzeczywistość: jeden do jednego. Prostak widzi muchę w rosole, pisze o niej, czytający też widział muchę w rosole, i śmierć muchy przyjmuje jako wstrząsającą prawdę. Przeczytała już kilkanaście książek.
Pożegnanie z Antoniną miała zapisane w dokumencie na taśmie magnetofonowej. Już jej ponad kilkadziesiąt razy wysłuchała i słuchałaby raz jeszcze. Na początku nieprzewidzianie odzywało się szczekanie psa za oknem. Przypominało zmierzch na wsi, mokrą trawę, blask księżyca nad płotami.
Antonina zjawiła się w jej domu — „cała”, ze swoim „fasonem życia i krojem duszy”. Takim krojem, który się bezustannie manifestuje — tupaniem nóg w ciężkich butach, napitym zimnym wiatrem głosem, drobiazgowością w opowiadaniu drobiazgów, które jeszcze rozdrabiała, nadawała smaku i zapachu obcych pól, roztajałego śniegu. Manifestowała się krojem, który graniczył z wrogością. Lecz wrogość codziennie była rozbrajana bezmierną uczynnością. Uczynność znów oświecona hasłem niespodziewanie odwrotnym: bądźmy przytomne. Ja wiem swoje.
I bądź tu mądry. Ale szklankę z ziołami przygotowywała starannie i z uczuciem. Za to dla samej siebie smarowała niedbale. Rano mówiła dzień dobry i już widziała wszystko, co było naokoło, pół ogórka na talerzyku także. O ogórku wiedziała więcej niż cały skład osobowy departamentu.
Przy pierwszej okazji odeszła. W gorsze; wszyscy dziś idą ku lepszemu. Do miasta, a ona wyjechała stąd na wieś, prawdopodobnie tylko dlatego, że ją tutaj znieważono. O sprawach osobistych nigdy nie mówiła, o tym powiedziała, ale odchodząc nie wykonała ani jednego gestu. Widocznie uczucie ma swój przypisany okres, jak kwitnienie zboża, a potem przemienia się w plewy, plewy unosi wiatr pierwszego podmuchu.
Była tu — jakby na miejsce kogoś, kogo już nie było — będąc bowiem zupełnie kim innym — przypominała — swą żywotnością — kogoś — kto już nie żył, kto został zamordowany — w piątym roku życia. Niepodobna — była tu słusznie, bo to, co