Przywitanie Antoniny było rzeczowe, popatrzyły na siebie jak dwa stworzenia w jedną obleczone skórę.
Nastał rumor krzeseł; sama nie wie, dlaczego włączyła wtedy magnetofon. Z całą energią nacisnęła klawisz, taśma była czysta, aparat gotowy do startu, nikt manewru nie zauważył i ona o nim zapomniała.
— ...chciałam zabrać dziecko. Serdecznie pani dziękuję za opiekę.
— ...Ja nie wiem...
— Zabrać? Więc to tak? Ona o niczym nie wie, słyszy pani?
— Czego ty nie wiesz, Antonino? Napisałaś. Jedziesz ze mną. Podziękuj. Przepraszam najmocniej, w pośpiechu nie przedstawiłam się, jestem Kwiecińska. Nazwisko moje nic pani nie powie. Jestem ciotką Antoniny, żoną brata jej zmarłego ojca.
— Bardzo mi miło, moje nazwisko rzeczywiście Gruszka. Przez cały sezon. Gdy byłam młodsza, nazywano mnie Klapsą.
— No tak, tak, tak...
— Antoninę zawsze to bardzo śmieszy. Jeszcze jak jej powiem, że jestem w wieku ulęgałki... Niezwykle do niej przywykłam. Ma skłonność do ludzi. Tak, tak, skłonność. Ale dzieckiem koniecznie bym jej nie nazywała.
— ...No tak. A czego ty nie wiesz, Antonino? Nie bardzo rozumiem, co pani ma na myśli mówiąc: skłonność? Pewnego fatalnego dnia zachowała się bardzo godnie. To ja wiem. Przyjechałam po ciebie Antonino, tak jak sobie życzyłaś.
— ...Ja nie wiem. Pomyślę. Jeszcze minutę.
— Minutę?
— Ona tak zawsze. Wprost nie wierzę, aby się zdecydowała.
— Za dużo my coś ciebie lubimy i lubimy. A ty kto? Jeszcze nikt.
— Też bym tak koniecznie nie powiedziała. Proszę mi wierzyć.
— No, no. Przyjechałam za późno, kawał drogi... W kuchni u pani pracuje?
— I przy stole siedzi. Jestem kobietą samotną. Niestety. Tak, proszę pani, od tego „niestety” musiałam zaczynać. To nie takie łatwe być samotną. Zrobiła tu kogoś na szaro. Za to ją cenię. Pozwolił sobie, a ona go zrobiła.
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/337
Ta strona została przepisana.