Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/34

Ta strona została przepisana.

w oczach wszystkich przechodniów i ukarana za swe brudne erotyczne porywy.
Nieznajomy nagle zwolnił, stanęli pod bramą jakiejś kamienicy.
— Jak się zdaje, zanudziłem pana — rzekł Benedykt.
Nadeszła chwila, szansa uciekała. Czym by tu nieprzeciętnym w ostatniej chwili zjednać?
— A może pan do mnie wstąpi? — zapytał student.
— A jednak! Z największą przyjemnością! Rozumiem... nie na długo...
Benedykt przedstawił się pospiesznie, studentowi było na imię Hieronim, nazwisko kończyło się na -icz, dość długie, miało w sobie coś pszennego lub z przemijania. Znajomość została zawarta.
Przeszli bramą w podwórze, za podwórzem był ogród, z boku oficyna. W ogrodzie stał posążek, oświetloną alejką spacerował ksiądz. Weszli schodami na czwarte piętro, Hieronim wyjął klucze. Paliła się lampa gazowa, klatka schodowa należała do przedostatniej klasy, ale miała olejne malowidło na ścianie, łabędzia na obtłuczonej, sinej tafli wody i pokancerowane nenufary. Przy drzwiach była skrzynka na listy, lecz brak tabliczki z nazwiskiem, znaki żebraków wyryte paznokciem, krzyżyki, kółka, kreski z haczykiem, gmerki spod tępego ołówka.
Weszli do przedpokoju, był ciasny, przegrodzony kotarą, mroczny, pod nogami rolował się łachman chodnika jak wodorosty na dnie nieznanego strumienia, wywinął z nich buty delikatnie, prawie z pietyzmem, uderzył go zapach smażonych placków: za kotarą była kuchnia, po drodze wpółprzewrócony koszyk z jarzynami, zza koszyka młody kot chwytał łapą kartofla o białym piwnicznym pazurku. Zza kotary dochodziły głosy kobiet, jakiś mężczyzna w czerwonej kamizelce perorował. Hieronim przeszedł szybko do swego pokoju, Benedykt za nim. Mężczyzna w krwawej kamizelce wychylił się zza kotary, trzymał w ręce szklankę herbaty i zanurzoną łyżeczkę obejmował palcem. Twarz miał obrzękłą, zmęczoną, czarne wąsy w drgawkach od grymasów latających policzkami i chorobliwe błyski w czarnych oczach. Nie przerywał mówienia, nie godził się na coś, stanowczo się nie godził, za nic w świecie nie mógł się zgodzić i wypraszał sobie, i jeszcze bardziej się nie godził, gdy przechodzili. Nagle w jakiejś demonstracyjnej przekorze powiedział jeszcze głośniej do kogoś