Gdy ktoś chce sobie wyobrazić, jak wyglądała okupacja, to jej sobie nie wyobrazi, nawet jeśli ją przeżył.
Niepojęta była prostota intencji morderców, którzy weszli do cudzego kraju. Widocznie umysł ludzki i uśmiech mają jakieś przeciwległe odbicie. Zaczyna się to już wtedy, gdy cham nienawidzi tego, czego nie rozumie. I już jest zbrodniarzem. Nikt tylko w porę nie przewiduje jego kariery. U szczytu wtedy stoi niekiedy jowialny profesor, który kocha przyrodę, higienę psychiczną, zsiadłe mleko z kaszą i prostą rozmowę przy ognisku. Potem zjawia się ćwierćinteligent, który nienawidzi całej reszty: tego przydatku trzech czwartych. I wiesza za nogi zdumionego profesora. Jako władca kładzie białą rękę na zakutych pałach. Prycha wściekłością na chorobliwe stany inteligencji, która już istnieniem swym obraża zakute pały i mąci ich wierność.
Niemcy śmieli się na widok ludzkiego nieszczęścia. Dokonanego ich własnymi rękami. Kto inny cokolwiek by przewidywał i trochę się krępował.
Podoficer w mundurze z pokrzyw fotografował dziecko pasące kozę w trawie wśród ruin. Podoficer zjawiał się po raz drugi. Zjawiał się potem po raz trzeci i czwarty, w coraz doskonalszych wcieleniach. Aż do perfumy francuskiej i Chopina włącznie.
Miasto rodzinne Pawła zaliczone było do Reichu. U wylotu głównej ulicy zobaczył żandarma. Od razu przyszedł mu na myśl syn Józef i odruchowo chciał wrócić do domu, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Może na sąsiednim placu, przy zborze ewangelickim, kopano już groby?
Nie zawrócił. Żandarm tymczasem zachowywał się poniżająco: klęknął na bruku.