Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/341

Ta strona została przepisana.

Nadjechała ciężarówka z mleczarni i zasłoniła żandarma. Paweł, tak jak szedł, zaczął się zbliżać do tego miejsca, nadając swym krokom wyrazu bezwzględnej neutralności. Na tym odcinku kilka kamienic było cofniętych, jedna pokiereszowana jeszcze z trzydziestego dziewiątego roku. Ktoś stał tam w oknie, cofnięty, jakaś wysoka postać w czymś białym — kobieta, i przyglądała się temu, co robił żandarm.
Żandarm prawą ręką w rękawiczce wolno podnosił kratę ścieku kanalizacyjnego. Lewą trzymał dziecko, które wpół leżało na bruku. Podniósł kratę i wrzucił dziecko do kanalizacji. Z bocznej ulicy wyszli jacyś ludzie, ktoś się w oddali zatrzymał, jakiś młody mężczyzna. Woźnica z rolwagi obejrzał się krótko przez ramię, konie galopowały.
Paweł nie przystanął, mimochodem spojrzał, młody człowiek, który przystanął, nie pytany powiedział, że było to pięcioletnie dziecko żydowskie, wyprowadzone z tego domu naprzeciw, gdzie stoi kobieta. Kobieta stała jeszcze w oknie i w tej chwili zasunęła firankę. Nadchodzili inni ludzie.
Żandarm wszedł do pokiereszowanej kamienicy i zamknął za sobą furtkę, która prowadziła do bramy.
Paweł zatrzymał się, spojrzał na kratę. Nie chciał sobie wyobrazić, co dzieje się tam pod spodem. Pasemka śmiecia zwisały na żelaznym sicie. Ktoś pochylił głowę, jakby chciał tam zajrzeć. Zbliżył się oficer lotnik i zapytał, co się tu stało? Nie padło ani jedno słowo. Oficer machnął ręką. Za jednym z odchodzących bacznie popatrzył, jakby chciał krzyknąć: stój!
Lecz dał spokój. Mijając następnego Niemca w mundurze kilku przechodniów zeszło z chodnika, wyjąwszy tego, który informował Pawła. Był Niemcem, w klapie zielonej marynarki miał znaczek ze swastyką. Bez znaczka nawisłe poszerzenie gęby mówiło to samo.
Ubiegłej jesieni, gdy szedł boczną ulicą wzdłuż wysokiego parkanu mleczarni, nagle sześć kroków przed nim wyskoczyła jakaś dziewczyna i rzuciła się do ucieczki prosto w jego stronę w trzech szalonych skokach. Padł strzał. Trafił ją w plecy. Upadła na wznak, tuż u jego butów. Umarła. Zza wybrzuszenia parkanu ukazał się żandarm z pistoletem w ręce. Cichy, przyspieszony, wściekły; nachylił się nad dziewczyną. Paweł przeszedł mimo.