Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/35

Ta strona została przepisana.

w głębi: „...ośmieliłbym się stwierdzić, madame, że człowiek ten, rzekłbym nieszczęście, impotent z urodzenia, w domu publicznym przez dziurkę od klucza obserwuje scenę i wyraża swój męski pogląd...”. I mrugnął okiem w stronę Benedykta. Czy też twarzą jego przeleciały normalne drgawki.
„Przy damach... — pomyślał Benedykt. — Typ w drgawkach... Osobliwe damy. Kot obrabia kartofla”. Za kotarą skwierczała patelnia, bił zapach smażonych placków, tłuszcz wydobywał z siebie nasilenie jak ulewna burza na blaszanym dachu.
Benedykta tknęło. Usłyszał głosy kobiet, jakby kilku naraz, ukazało się ramię w kwiaty, zobaczył skrawek kolorowego szlafroka. Wszystko nagle przypomniało mu to, co nazywa się bałaganem. Świętym, prawdziwym, pełnym nadziei, nie do podrobienia, rozgałęzionym jak pęd bluszczu na stuletnim murze. A nadzieja ta dotyczyła oddechu, swobody, z jaką można wypluwać łuski słonecznika w szczerym polu. A pole miałoby swoją szczerość. Przysiągłby, że gdy przechodził, jeden but luzem wyskoczył z załamów kotary i chciał mu zagrodzić drogę. Zapach placków przypomniał rodzinne okolice, mąkę, wodę, sól i kawałek śledzia. Zapach unosił się w „bałaganie” jak słodki opar mgły nad ciepłą od wczoraj wodą. Spod koszyka powinno wymaszerować stadko przygarbionych kuropatw i nikt by im się nie zdziwił. Słysząc tego w drgawkach po raz pierwszy w tym kraju usłyszał bezinteresowne stwierdzenia, czystą poezję, wściekłą, w warunkach, w których inny by odwrócił się twarzą do ściany i umarł.
Hieronim zdawał się niczego nie słyszeć. Wyjął z kieszeni klucz do swego pokoju.
— Zauważył pan akcent? — zapytał cicho.
— Akcent?
— Tego człowieka na ulicy. Bez wątpienia pochodził z naszych stron. Pan także. Od razu poznałem po pańskim rozwlekłym: przepraszam”. A i wygląd, pan jest, myślę, bardziej z północy, ja z Ukrainy. A tamten? Jest już po wszystkim. Mści się biedak na ludziach. Uważa, że powinien go świat kochać. Takiego, jaki jest. I jego nieszczęście. Taka natura. Gorąca, szeroka.
Benedykt w szczerym porywie już chciał rzucić mu się na szyję.
— To jest przerażające, ta nasza natura — Hieronim otwarł