najprostszych uczuć. Uczuć, z którymi trzeba bardzo ostrożnie. Dla własnego bezpieczeństwa.
— Czego on panu nie zapomni? — zapytał podporucznik, niezbyt rozumiejąc.
— Czego?
— Tak, czego?
Małachowski zaczerwienił się po uszy.
— Widocznie — odpowiedział — jest delikatniejszy ode mnie, i widocznie... nic nie jest widocznie.
Teraz dopiero podporucznik nie pojmował. W jego żołnierskim poczuciu dobrego gustu było to mdłe jak przepuklina. Od pięt huśtał się ledwo widocznie wzwyż, jakby pod obcasami biło źródło.
A i czas było robić odprawę do cywila, czyli dwoma słowami, ostatnim uroczystym gestem przemienić tych ludzi w bezkształtną cywil-bandę, która rozejdzie się po domkach, krzakach i barłogach.
Nie podał „baczność”, to już byłoby za dużo wobec cywilnych garniturów, sam mówił, że spocznij, szeregowcy wyprostowali się i stanęli w godziwej postawie między „uwaga” a „odpłyń”.
— Żołnierze!
Zamierzył okrutną elegancją oddzielić się, zostać, a żegnając dosięgnąć rycerską rękawicą:
— W imieniu Służby... (...) dziękuję. Byliśmy... (...) odbyliśmy, odchodzicie, koniec, pamiętajcie. Już nie to będzie, tam gdzie będziecie. Ale może jednego dnia obudzi was... (...) ...Mobilizacja. Nadejdzie dzień, kiedy zajdzie najwyższa potrzeba... dać... oddać... bronić! Z honorem Ojczyzny! Wtedy... (...) ...
Nie był mówcą, nie mógł być, za żadne skarby i parciane garnitury, i jedwabny krawacik; był żołnierzem, stanął na baczność, źródełko wysadzało go jak dynamit, już kończył:
— Spotkamy się tutaj. Czołem, kompania! Żegnajcie, chłopcy!
Małachowski został jeszcze tydzień.
Tydzień rozsadzającej nudy, energicznego chodzenia z kąta w kąt, żeby się trzymać pionowo, działać, nie przykucnąć, z piętra na piętro, po czarnych olejnych schodach, na skos po dziedzińcu po blaszany kominek budy z kuchnią, i z powrotem, w salach kompanijnych leżały wyprute sienniki, broń była w rękach rusz-
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/365
Ta strona została przepisana.