końca, że pan Filip uważa, iż pan Jakubowski jest złem koniecznym, które niech pełni, co do niego należy, ale niech to zło nie myśli, że kiedykolwiek w chwili wolnej od pracy, w kwadransie śniadania, może się zbliżyć na odległość kroku. Tak ja rozumiem, choć może się mylę. W opisywanym wypadku przebieg był krótki. Pan naczelnik jeszcze raz próbuje podejść, pan Filip nie pozwala. Zatrzymuje gestem ręki, patrzy jak na zarazę. Naczelnik zdumiony i wzburzony do żywego, nie wie już, czy ma wzruszyć ramionami, podejść mimo tego — bo przecież to śmieszne — czy z miejsca zwolnić pracownika. Wybiera to ostatnie. Oczywiście jest przekonany, że nie zaraz, i że sprawa będzie miała odpowiedni tok urzędowy. Lecz pan Filip kłania się nam wszystkim i zaczyna wychodzić. Wtedy zagradza mu drogę sam naczelnik i krzyczy:
— Stać! W ten sposób ja pana nie puszczę! — Proszę nie nalegać — odpowiada pan Filip — i proszę się nie narzucać. Moja decyzja jest ostateczna. — Miała pani szczęście, że ten biedak, pan Jakubowski, właśnie umarł.
Bywało tak wielokrotnie, zawsze nieoczekiwanie, o różnym przebiegu. Nieraz nazajutrz Angelika szła do nadleśnictwa, tam gdzie już przedtem Filip pracował. Albo do innej instytucji, gdzie również pracował, bo liczba urzędów szybko się wyczerpywała.
Przychodziła, patrzono na nią, prosiła o widzenie się z szefem, czekała na krześle pod ścianą, patrzono na nią, dyskretnie oglądano, już w lot obiegła wiadomość, że chodzi o Filipa Małachowskiego i że przyszła jego żona. Czekając, widziała różne uśmiechy — życzliwe, lecz również i takie, jakby oferowała pakiecik dynamitu. Owiniętego w jej uśmiech. Słyszała o tym, że Filip jest pracownikiem zdolnym. A może i tej prawdy nie chciano jej powiedzieć? Czekała na przyjęcie przez nowego szefa. Nie wiedziała, w jaki sposób odpowie, czy od razu znajdzie jakiś wykręt? Czy już wie, czy się boi, czy powie jakąś prawdę, na którą ona będzie musiała odpowiedzieć.
Otwierały się drzwi, dostawała się do szefa, patrzył na nią: „taka piękna kobieta, w jego mniemaniu, a mąż bałwan, w mniemaniu jego poprzednika”.
— Biorąc pod uwagę wasze ciężkie warunki...
— Warunki nasze są znośne.
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/385
Ta strona została przepisana.