Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/404

Ta strona została przepisana.

Paweł, gdy było coś przed nim ukrywane, uważał to za obrazę osobistą. Charakter miał prawy, żądał jasności, bał się nawet fizycznego mroku i przestrzegał, aby jak najprędzej zapalić lampę.
To prawda, nieustraszone oko, ucho i żelazne nerwy stały się dla niego jakby pierwszą zasadą. Odrzucał konwenanse, uczucia w stanie ciekłym — był mężczyzną, wiedział już, że niekiedy będzie musiał być przykry, nie bał się, i jeżeli ktokolwiek miał tchórzliwą odwagę ukrywać przed nim najbardziej istotne sprawy — on miał w zamian skromną śmiałość powiedzieć mu to w oczy. Celem jego było — tak myślała — aby po zdobyciu wiedzy, czysty i światły, opuścić ten dom i zacząć żyć na własną modłę.
Uśmiechnęła się: miał kłopoty. Z nią pierwsze. Niestety, w rozmowach była dość oporna i zamiast się odsłonić, wręcz odwrotnie, żądała ciszy i dyskretnego milczenia.
Usunęła bańkę z mlekiem z drogi. Mógł wejść do kuchni Filip. Nucąc siekała kluski na śniadanie. Na obiad miał być rosół.
Wszedł Filip. Usłyszał jej śpiew.
— O! — rzekł. — Pamiętasz? Przypomnij... To przecież... Ty to pamiętasz? Przecież to Schubert. Postanowiłem — usiadł na skrzynce z węglem — że w najbliższych dniach nieodwołalnie ruszymy na wycieczkę. Będę miał dwa dni wolne. Uprzedź tego gagatka, żeby się nastawił i nie robił miny książęcia. On jest chyba pod pięćdziesiątkę — mówił o Pawle. Był w humorze. — O, proszę — rozejrzał się po kuchni: — nie rozlałem mleka.
Poranny humor wróżył niebezpieczeństwo. Lecz mogła, i powinna, raz w życiu się mylić. Chciałaby kogo zaprosić na obiad.
Nie należeli do żadnego towarzystwa, ani z wieku lat spóźnionych, jeszcze nie starych, ani z sytuacji materialnej, poniżej przeciętnej biedy.
„Taki zdrowy, postawny człowiek a wciąż — mówiła sąsiadka do Angeliki — wciąż jakby bez pracy.”
„Mój mąż pracuje naukowo — tłumaczyła Angelika. — Nie mogę mu przeszkadzać. Ojciec mojego męża wynalazł specjalne pociski artyleryjskie.”
Potem wydawało jej się, że powiedziała, iż proch wynalazł.
Za chwilę było już po śniadaniu, Filip w czapce, z chlebem w kieszeni.