Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/408

Ta strona została przepisana.

nienia, w których odnalazłem cień mojego przyjaciela, który już nie żyje. Przepraszam, ale często do niego myślami powracam.
— Kogo? — spytał Filip.
— Niejakiego Hieronima. Właśnie dzisiaj...
— Co on głosił? — zapytał szybko Filip. — Pisał coś? Nie pisał?
— Nie głosił. Zdać przecież trzeba sobie sprawę...
— Aha — rzekł Filip z niesmakiem. Angelika zaostrzyła czujność.
— Znał mnie zbyt mało. Lekko mi to dziś powiedzieć: nędza proletariatu, biologiczne granice głodowej śmierci... Przecież i dzisiaj ten, co ma przekonania...
— Aha. Więc i w tym jest pan niekonkretny, mało uchwytny. A dlaczego pan go wspomina? — zaczął dopytywać się Filip.
— Bo był wspaniałym człowiekiem.
— A pan? Pan przecież, skoro tak dobrze wie, o co mu chodziło, mógłby podjąć. Ja gdybym doszedł do jakiegokolwiek przekonania, zacząłbym je realizować. Panie Benedykcie — nigdy nie mówił do niego poprzez imię — czy mógłby mi pan dostarczyć literatury?
— Pan się nie orientuje, panie Filipie... rzekłbym, choć nie odmawiam, jeśli pana to interesuje naprawdę... Ale ten, kto dostarcza... Jestem urzędnikiem, to co tu mówię, mówię w zaufaniu. Literaturę można znaleźć w bibliotece, to ogromna dziedzina.
— Wiem o tym — Filip odnalazł wzrokiem Pawła. — Polecam ci, jutro po lekcjach pójdziesz do biblioteki i w katalogach zorientujesz się, co tam mają? Dobrze byłoby, żebyś, jeśli ci czas pozwoli, przeczytał Hegla i Marksa, kogo jeszcze, kogo jeszcze... i zrobił dla mnie wyciąg.
Paweł milczał.
— Pan postępuje nierozważnie — powiedział Wereszczyński. — Uczeń gimnazjalny, który studiuje literaturę marksistowską, nawet z polecenia ojca... To jeszcze gorzej.
— To po co pan zaczyna entuzjazmy o jakimś Hieronimie? — Filip bynajmniej nie gniewny rozparł się w krześle. Nie wiadomo czy rzeczywiście był oburzony, czy żartował? — Najpierw pan mówi: nędza, wyzysk, przemoc, a potem ostrzega przed jej likwidacją. Ja bym tak nie postępował. Gdy mnie się coś zaczyna nie