Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/415

Ta strona została przepisana.



Oko chirurga

Kilkakrotnie zapytywał Angelikę, jak to było z ojcem? Kim był?
Niestety, nie miała humorów lepszych i gorszych, zawsze jednakowa odpowiadała:
— Nazywano go księciem.
— Księciem? Dlaczego? Jakoś tak ironicznie?
— Serio.
Nie pytał więcej. Wobec nierzeczowej odpowiedzi. Ona także sama nic więcej nie mówiła.
Książę? — myślał — wystarczająco straszny przydomek.
Któryś z kolegów — nigdy by go o to nie podejrzewał — powiedział mu, że jego ojciec znał pana Filipa Małachowskiego: kiedyś. To była cała historia.
— Aż tak?
Lecz gdy przyszło do szczegółów, były skąpe, niejasne: utracjusz. Nagle: a twój dziadek to się zastrzelił.
Ale gdy potem zapytał Angelikę, dlaczego dziadek się zastrzelił? — była bardzo poruszona. I bardzo serio „złożyła na jego ręce ostrzeżenie”, aby nigdy się o takie sprawy nie pytał. Jeżeli ktoś sam nie mówi. Ojciec Filipa, profesor, uczył w gimnazjum matematyki, wspaniały człowiek, miała u niego najlepsze stopnie.
— A to, co sobie mówią, czy ty musisz słuchać? W ogóle pamiętaj, gdyby świat poznał całą prawdę o sobie, przestałby istnieć.
Aż tak wielkie zaklęcia. Angelika była zbyt cicha i dobra.
A on nie interesował się tym z powodów lekkich.
— A Wereszczyński od dawna jest ojcu znany?
— Od bardzo dawna.
— A czy między nimi?...