— Co, między nimi?
Siedziała nad skrzynką z trocinami i to ją głównie interesowało.
Postępował napór lat.
Gdy nadchodzi próg, człowiek się przed nim zatrzymuje, zanim przekroczy, zanim przejdzie na drugą stronę.
Patrzył na Angelikę. Nad pochylonym czołem błyskało światełko z okna. Między oczami gromadził się cień i nie wiadomo już, czy kiedykolwiek jasność dnia go zwycięży.
Kiedyś na strychu odnalazł kredens, który był ich własnością. Stał odwrócony plecami, a znaki i cyfry namalowane na deskach jego pleców świadczyły o starym pochodzeniu i tym samym o cenie. Chciał go sprzedać. Lecz gdy poszedł na strych dzisiaj, kredensu już nie było. Zapytał więc, powiedziała:
— Sprzedałam.
— To wielka szkoda.
— Szkoda. Skądże byłby obiad, za co byłyby nawet te wióry?
Uznała, że musi się wytłumaczyć.
— Chciałam go sobie zachować, to jedno, co mam.
Mówiła tak cicho i z takim smutkiem, że w pierwszej chwili Paweł uległ nonsensownemu wrażeniu, że mówi o Filipie.
— Kiedy to się stało?
— Żadnego z was w domu nie było. Przyszli cicho, sprawnie, rzecz to była dość cenna dla kogoś, kto lubi...
Znów odniósł wrażenie, że mówi o Filipie.
Ostatnio była bardzo słaba. Idąc trzymała się ramienia Filipa.
Paweł od dawna stwierdzał, że cierpi na chorobę zaostrzonej przytomności. Przeczytał kiedyś, że ktoś, staczając się ze skały, nie myśląc wyczuł szczelinę w tej skale. A czując, zobaczył ją dokładnie i w locie zahaczył obcasem. Zawisnął i ocalał. To byłby on. Gdyby to była prawda. I gdyby wierzył w przypadki.
Im dłużej żył, sam sobie wydawał się coraz bardziej dorosły i tym bardziej z wszystkich plag zewnętrznych najbardziej obawiał się jednej: drwiny. Tej bał się panicznie. Większość ludzi, wiedział, boi się ironii, skoro jest to sposób, którym można tak łatwo zaprzeczyć ich rzeczywistemu istnieniu i podważyć wartość ich prawdziwych cierpień. Gardził ironią otwarcie, ścigał ją i nie bał się nią gardzić. Była w jego pojęciu czymś popularnym i niższym, łatwym, zastępczym, naśladownictwem życia, z braku
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/416
Ta strona została przepisana.