Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/419

Ta strona została przepisana.



Adres

Prawie o tym nie było mowy, lecz od roku Angelika zaczęła po cichu chorować. Zaatakował ją reumatyzm, śmiała się z siebie, że jest za delikatna, wychowana w „suchej bibliotece”. Tutejsze mury przesiąknięte były odwieczną wilgocią rzeki i oparami chmielu, mieszkali w beczce, jesienią w niektórych miejscach na tynku ukazywała się grzybowa rosa, żółtawa i zielonawa, kąty czerniały. Zatruwało się powietrze smakiem surowej ryby; tylko nie dopatrzeć, a byłyby wodorosty. Angelika wycierała ściany suchymi wiórami. Zła była na siebie, że ma tak chłonne kości, jakby z pianki morskiej, ze szkieletu jeżowca. Śmiała się z laski, o której będzie musiała chodzić. To nic, lecz to, że ból nie lubi zachowywać dyskrecji. Trzy razy po dwa dni leżała już w łóżku i pilnowała, aby nie był wzywany lekarz. Za trzecim razem nie mogła wstać. Było to w przeddzień wielkiego prania. Równocześnie w okresie wyjazdu Wereszczyńskiego. Wereszczyński, gdy tylko dowiedział się o jej kłopotach, polecił praczkę. Jak zawsze w formie zdecydowanej konieczności. I z takim naciskiem, jakby mu na tym specjalnie zależało. Miała to być kobieta godna zaufania, uczciwa, tania i potrzebująca zarobku. Tego dnia gdy wyjeżdżał i żegnał, jeszcze przed obiadem zostawił jej adres. Była to środa, bardzo więc prosił, żeby odnieść bieliznę tego samego dnia po południu, a nie w czwartek, bo w czwartek jest niemożliwe z powodu praczki tej nieobecności. Więc tylko w środę — zapamiętał to Paweł. Miał pieniądze z korepetycji, postanowił ulżyć Angelice. Nawet jej nie mówiąc. Gdy była nad rzeką, spakował bieliznę i poszedł z tłumokiem bocznymi skrótami.
Ulica była odległa, najpierw szło się wzdłuż kanału, potem dzielnicą starych wozowni, magazynów i domków z przybudówkami