turę. Potem nigdy tu nie zaglądał. Na zapytanie matki: gdzie ojciec? — odpowiadał: w piwnicy.
U góry w kuchennym oknie brzęczały garnki Angeliki.
Angelika myśli, że jestem bezbrzeżnie smutny... — kładł termometr pod pachę. Poprawiał ogień w fajce, czuł na sobie oczy karlicy. Nie mogła mu tego zapomnieć, wydobył ją kiedyś z wody.
Słusznie — myślał — zafundowałem jej bądź co bądź dzień po dniu jeszcze kawałek życia.
Z karlicą była krótka historia.
Angelika zauważyła, że Filip najspokojniej przesiaduje do późnej nocy w ogródku, a także za dnia. Upodobał tam sobie.
W domu ich na parterze mieścił się magazyn Towarzystwa Transportu Rzecznego, prawie martwy, lecz czynny. Pracowało tam kilku ludzi, znała ich z widzenia. W magazynie czasem nie było nic, a czasem pełny ładunek koszów wiklinowych i skrzynek ze szkłem. To stamtąd dostawała wióry.
Tylnymi schodami, stromymi jak drabina, schodziło się do ogródka i domku dla stróża magazynu. Domek był przylepiony do masywu ściany i wchodziło się tam prawie pod ziemię.
Angelika wpadła na myśl — ostateczną — aby w razie odejścia stróża — na co się zanosiło — stanowisko to objął Filip.
Myśl była zarówno straszna, jak i do przyjęcia. Gdyby ją przyjąć, to po jakimś czasie wcale nie byłoby to straszne. Praca jak każda praca, a ta wyjątkowo spokojna. Nieraz i ona mogłaby usiąść na straży. Ułożyła sobie całe wystąpienie do Filipa, niby żartobliwe. Najlepiej jednak, gdyby sam wpadł na to, z prostej przekory. Lecz gdy tylko próbowała napomknąć, nic nie rozumiał, dziwił się tylko, dlaczego obecny stróż tak bardzo jej się nie podoba.
Tymczasem stróż rzeczywiście odszedł. Natychmiast więc poprzez znajomych zręcznie przepytała w Towarzystwie.
Należało także bardziej zdecydowanie wysondować Filipa.
Lecz zanim zdążyła to zrobić, już w cztery dni potem zjawił się stróż nowy. Było więc po wszystkim.
Przyszedł chłop, prosto ze wsi, rudy, o drewnianej nodze, z żoną karlicą. Dwoje ludzi tak dobranych, jakby się spotkali na wyprzedaży. Cały dobytek przywieźli na czterokołowym wózku. Mąż
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/428
Ta strona została przepisana.