Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/437

Ta strona została przepisana.



Drewniane sandały
Jeśli wierzyć

Proszę panów — powiedziała Angelika — tak jak widzicie.
Najpierw zaprowadziła ich do swego pokoju. Zajrzeli jak do obory. Lecz nic nie przypominało zwierzęcia, które można by wyprowadzić. Tak jak było do przewidzenia, nic tu godnego uwagi nie znaleźli. Zaprowadziła do pokoju Filipa. Ich wzrok, jak było do przewidzenia, padł na oszkloną szafę z książkami. Przedtem zarejestrował dziurę w dywanie.
Książki kazała złożyć na podłodze. Krótkie słowa decyzji i szafę sprzedała.
Panowie, którzy kupili, przyszli od tego samego handlarza. Na samym końcu za nimi szedł i on, nagle stary. Obejrzał tylko z daleka, a gdy już brali mebel i podkładali pasy do zniesienia na dółv przeszedł do pokoju Angeliki i usiadł na krzesełku. Laskę postawił między kolanami, dyszał. Już nic nie powiedział o „wspaniałym” jej mężu. Ręce miał w cętki, portfel otoczony gumką, pieniądze schludne, ciepłe z portfela, krótki, zamulony profil, o krótkim nosie, wkręconym między czarne baranie oczy. Rękę podał mocno, wychodził ostatni.
Zamknęła za nimi drzwi. Gdy ruszył spod bramy wózek, poszła i oddała dług sąsiadowi. Nie ukrywał zdziwienia, był bardzo uprzejmy i zobowiązany, jakby dostał nieoczekiwany prezent.
Pozostałą resztę przeliczyła, było wcale dosyć. Według jej obliczeń kryzys powinni przetrwać. Jeśli nie wypadnie nagła choroba.
Spisała sobie na kartce, co należy kupić na wycieczkę. Postanowiła wystąpić bardzo starannie i zaskakująco. Filip nie bronił się przed życiem ponad stan.