Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/439

Ta strona została przepisana.

być chyba szczęśliwa, skoro nie wiem — roześmiała się — kto to jest Marinetti. U nas cicho. Opowie pan? Jak tam ludzie?...
— Ludzie. Tłum. Ale... Naprawdę jest to garstka... U szczytu myślącego świata stoi kilku ludzi. Nie, nie, nie ci, którzy rządzą. Mówię o tych, którzy myślą. Jest to garstka, a krok dalej czarna otchłań. I tak płyną czasy. Ulicą płynie rzeka. Lecz to nie to, myślę o tych kilku. Gdyby tak pójść i odwiedzić każdego z tych kilku w domu, spojrzeć i stwierdzić, na co są chorzy i jak smutni, bezradni, przygięci w obliczeniach, ile im jeszcze zostało, można by powiesić się na ostatnich z odwiedzanych schodów. Właściwie, jedno jest dobre, że się ich nie podsumowuje razem. Trzasnęłaby pewność, iż cokolwiek istnieje. A tak wydaje nam się, że jest ktoś, kto twardo akceptuje istnienie na ziemi i że w razie pożaru albo kataklizmu wszyscy się do niego zbiegną. Pani sobie wyobraża to wrażenie, gdyby się okazało, że akceptacji nie ma? O tym mówić nie wolno. Ale tłum, o tak, tłum na szczęście jest przekonany, że istnieje. Ci tutaj, w strumieniu, ulica wciąż się spieszy. Codziennie zapala się fajerwerk magnezji, pękają rakiety, parzy się kawę, spadają łuski z ryby. Wciąż idzie się naprzód. Tłum dziewcząt, kobiet, młodych ludzi, pełno tego, aż się iskrzy. Żaglowce, woda niebieska. Byłem w Wenecji. To potęga. Opowiem. Szczęśliwi? Tak, tak, w marszu są szczęśliwi, szczęśliwy, kto na nogach. Ale czas za nimi, jak wszędzie, goni w drewnianych sandałach. Widziałem śmierć na bruku. I ślinę, która już wyciekła z otwartej gęby. Cuchnące ryby. Cudowne jak krople słońca. Wrzask, żeby zagłuszyć. Słyszałem, słyszałem ten stukot drewnianych sandałów. Rozmowy? No cóż, rozmowy... nie miałem żadnych rozmów. Z Marinettim, tak. O tym kiedy indziej. Na razie chciałbym utrzymać dobre wrażenie tej rozmowy. Przywiozłem kilka książek. Nic o nas nie wiedzą. Interesują ich Rosjanie. Histeryczny narodek południa, głupszy od naszych dzieci, chciałby skosztować mroźnego oddechu.
— A żurnale mód?
— Ach, nie, nie, pani Angeliko, gdybym pomyślał, to znaczy, gdybym wiedział.
— Nie zapytałam nawet, co pan pisze?
— To dobrze. Bardzo dobrze. Mam jeden wiersz. Też nie wiem, czy długo będę się nim chwalił.