— Co ty powiesz? — wykrzywiła wargi. Nie lubiła takich opisów. — Widzisz... Przykład masz spod ręki. Gdybyś tam nie wszedł, tobyś nie uwierzył.
Gdy opowiadał, cały czas bacznie mu się przyglądała. Słuchała jego słów.
— Tajemnice, tajemnice... — powiedziała jakby weselej i okręciła się na krześle. Schodził już z jej twarzy piołunek przestrachu: — Zdradzę ci jedną — rzekła unosząc dłoń, jakby w niej coś trzymała — i niech to będzie... prezent. Na twoje urodziny. Skończysz niedługo lat piętnaście. Nic innego dla ciebie nie mam. Jesteś przecież dorosły.
— Słucham.
— „Nie wiedzieć”.
O! — pomyślał — jeżeli Angelika występuje z uwagami natury filozoficznej, musi być już bardzo niedobrze. I z takim impetem!
— To jest cała tajemnica — powiedziała — żeby czegoś jednak nie wiedzieć. Część prawdy musi być nieznana.
— Jakże ja mam to rozumieć?
Rozumiał i domyślał się idei tej ucieczki.
— Wymaga tego delikatność wobec świata. Wiesz o tym? Delikatność wobec okrucieństwa.
— Nie wiem.
— Wobec okrucieństwa naszego życia. Tylko prostacy... — wyjęła chusteczkę z kieszeni i zatrzymała ją w ręce. Znów odezwały się w niej nerwy: —...gonią za bezwzględną wiedzą i ufają tej wiedzy. A potem chodzą struci. Nie wiesz tego?
— Wiem.
Siedziała na białym krzesełku, założyła nogę na nogę i huśtała nogą, jakby to, co mówiła, było wesołe, nagle wesołe:
— Skąd ty możesz wiedzieć?
No, no — pomyślał — Angeliko... Angeliko!
— Więc powiadam ci — przyłożyła chusteczkę do czoła, bez potrzeby — nie trzeba doszukiwać się wszystkich motywów. Niech jeden wystarczy, ten najprostszy. Nauczył mnie mój ojciec, pastor, że filozofia przetrwania życia polega na tym, żeby, idąc ciemnym, bronić się, i żeby poprzez samego siebie, poprzez własną jasność, przez miłość do ludzi, nawet podłych, a którzy ostatecznie nie są
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/444
Ta strona została przepisana.