Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/455

Ta strona została przepisana.

Na dnie wody leżała łódź.
Była trochę wrośnięta, ale przecież robiła wrażenie używanej — jakby przez przemytników. Na dnie łódki leżał jakiś gałgan i garnek do czerpania wody. Była mocno nieszczelna. Wzdłuż położone było wiosło, więc do użycia. Choć jednym bokiem bardzo przechylona, jak skorupa kasztanu, który spadł i znalazł swe miejsce w ziemi.
Paweł zatrzymał się w odległości, gotowy na rozkaz, co dalej? Filip bez zastanowienia wprost z marszu wskoczył na łódkę i wyciągnął rękę do Angeliki. Wziął od niej koszyk, nogą usunął gałgan, wyrzucając go za burtę, zdjął kurtkę, położył na ławeczce, pomógł Angelice wskoczyć, posadził ją na ławce, skinął na Pawła. Zdjął buty, podkasał nogawki, gdy Paweł usiadł zepchnął łódkę.
Zgrzytnęła jak przesunięte po piasku pudło, niepewne siebie w swych suchych ramionach. Wzięła pod siebie wodę. Zawisła na wodzie. Kilka chybnięć krańcowych i już miała pod sobą ten kryształowy sztyft, punkcik, który niesie i kręci jak igiełką busoli. Ciężar ulotnił się, cuch zielenizny zniknął, pociągnęła woda, kilka pustych uderzeń wiosłem o wikliny i płynęli. Angelika się przeżegnała. Pójdziemy na dno, pomyślała, czy jest ktoś w pobliżu? — koszyk wypłynie.
Filip stojąc jak przewoźnik zmierzył przestrzeń. Usiadł, zaczął wiosłować. Za ścianą zieleni ukazała się rzeka. Przestrzeń rozlana w słońcu szeroko i bez granic. Zaszeleściły o burtę ostatnie szabelki tataraków i listki wodne o dokładnym kształcie strzały. Paweł wziął się natychmiast do czerpania wody, która pokryła dno łódki świeżym źródełkiem.
Filip komentował ten brak granic i rozmiar przestrzeni. Już w wiklinie zaczął mówić. Czego on tam już nie mówił? To, co mówił, mogłoby być źle rozumiane, gdyby nie mieć zdolności rozumienia trochę wyższej niż jeden do jeden, wyższej niż: rzeczywistość równa się rzeczywistość — która to niezdolność zdarza się ludziom ulepionym z gliny nie wypalonej, bez polewy — ludziom serio. Filip bredził. W jego szalonym komentarzu przyroda stanowiła mafię. Człowiek był ofiarą, jak trzmiel w rosiczce: nie ma trzmiela bez rosiczki. Opowiadał „niestworzone rzeczy” i sam je w rozpętanej wyobraźni stwarzał. Wyglądało to, słuchając, że jest bardzo niezadowolony. Paweł, przygarbiony nad garnkiem,