Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/47

Ta strona została skorygowana.

A masz ci, pomyślał, jak chcesz głupiej zabawy... — Filigranowa — odpowiedział serio — myślę, że dzisiaj czuje się dobrze. Wypiła białą kawę na werandzie — podbił bębenka fikcji — z kremem, złote kule świecą w ogrodzie, i myśli coś sobie...
— Pan myśli? — poruszył się Hieronim. Wydało się, że parsknął, jak ten ze schodów, gdy mówił, że zna się na życiu: „Trochę”.
— Myślę — odpowiedział Benedykt — że czuje się wyjątkowo dobrze i jest dobrych ogólnie myśli. Cóż więcej?... Nie, nie... nie wychodzi dzisiaj nigdzie. Nie zobaczę jej na ulicy. Pisze list.
— Pisze? Wygląda na taką? — zdziwił się Hieronim.
Czyżby uważał Benedykta za dziecko o złej wyobraźni?
— Nie wygląda. Ale pisze. Nie na werandzie. Siedzi przy biurku. Do pokoju weszła jej przyjaciółka, powiedzmy: szpetna. Włosy przyklejone do wąskiego czoła, nos w blikach, w wątłej rączce trzyma koronkową chusteczkę, zmiętą.
— Ma przyjaciółkę? — schwytał piłkę Hieronim.
— Bardzo brzydką, dla samej zasady.
— Ha, ha, ha. Ma pan rację, tak jest zawsze, o ile pamiętam, nieszczęścia chodzą parami.
— Otóż. I z brzydką przyjaciółką zaczyna rozmawiać. Prawda?
— O czym?
— Wie pan, jest to rozmowa o niczym, ale gdyby jej posłuchać kilka razy, byłaby w niej treść.
— Jaka?
— Wyłączona. One mogą mówić tylko o jednym.
— Rozumiem.
Kto wie, czy Hieronim — tak jak wszyscy ludzie cnotliwi — nie wyobrażał sobie niecnoty w sposób horrendalny. I gdyby mu tylko pozwolić, czyli dać hasło, zrozumiałby opacznie, wyzwoliłby hamulec i przeskoczył w realizm, znów dla niecnotliwych nie do przyjęcia. Hamulec trzyma beczkę pomyj, blokując koła, przeskok od powściągliwości do plugastwa dzieje się na modłę kupczyka czy inżyniera mieszczanina. I wtedy niecnotliwi robią wrażenie świętych.
Może się mylił; Hieronim ocknął się i zapytał surowo, zupełnie innym tonem, podobnym do przesłuchania:
— Rozmawiał pan z nim? A ma zabronione.