Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/482

Ta strona została przepisana.

dującym. Wydawało się, że patrzy w przyszłość, że wykorzystuje tę sytuację, aby tak nagle spojrzeć. Twarz jego w ostatniej chwili wyzwalała się ze śmierci utlenień, które zaciekami plamiły papier, a żel słoneczna złotymi łapkami owada już obtaczała to wszystko. To ono, słońce, suszy nas tak i w pył rozwiewa.
Więcej nie potrafiła pomyśleć.