— Nigdy w życiu!
Ojciec zwinął rulony. Wuj patrzył zdumiony. I pożegnał. Matka starała się załagodzić.
— Z dobroci serca — tłumaczyła — z dobroci serca.
— Pan wątpi — powiedział mu ojciec — a ja jestem o wartości mojej pracy przekonany.
W kilka dni potem przyszedł list z zapytaniem, czy mógłby się zobaczyć z ojcem pewien pan. Ojciec grzecznie odmówił, wykręcając się czymkolwiek, byle grzecznym. Pan mimo to przyszedł. Był to prawdopodobnie oficer w cywilnym ubraniu, niezwykle grzeczny. Rozmowa odbywała się już w zamkniętym pokoju ojca i miała przebieg wysoce kurtuazyjny. Pod koniec dopiero stała się mniej miła, gdy ojciec w uporze w ogóle odmówił pokazania papierów. Wtedy usłyszał, że przypuszczalnie jest to sprawa dziecinna, ale postępowanie ojca jest niewłaściwe i dla zasady konsekwencje mogą być poważne. I że nie jest to koniec.
Ale na tym tak jakby się skończyło. Temat do rozmów w domu stał się wielki. Matka przewidywała kłopoty i wciąż dopytywała się ojca, czy gościa nie obraził?
— Nic podobnego — tłumaczył z satysfakcją ojciec — było się grzecznym aż do obrzydzenia. Ten szpicel wywiadu wewnętrznego spełniał tylko swój obowiązek. Nuciłem hymn państwowy. Już ja potrafię śpiewać hymn z winy tego, kto mnie do śpiewania zmusza.
Filipowi wydawało się, że gdzieś marginesowo poznał tego cywila jako podrzędną figurkę w mundurze.
Wiele spraw rozsiało się jak ogień z iskier, wiele się zazębiło, nie miał pieniędzy, zapożyczał się na konto, sam nie wiedział czego, liczył na szczęście, na fortunę z nieba; znalazł kiedyś większą kwotę w kiesieni, ktoś mu podłożył. Wzburzyło go to, oburzony chciał wykryć kto i zrobić z tego użytek. Jeszcze tego samego dnia mimo woli zrobił użytek z pieniędzy. Oburzenie schował do kieszeni jako kapitał na później. Zdawał sobie sprawę; były dni, że podenerwowany nie wychodził i nie dawał się wyciągnąć z domu, drżał wtedy, aby przed rodzicami nie wydało się wszystko. Postanowił wziąć jakąś najemną pracę, oddać długi, czuł się pasożytem, poszedł do biblioteki, żeby w spokoju i kurzu zastanowić się nad sobą. Spotkał tam znajomego, który się zaw-
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/500
Ta strona została przepisana.