Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/507

Ta strona została przepisana.

— Ja też — podał jej rękę z wanny. Wyciągnęła dłoń.
— Wreszcie powiedziała pani coś, co jest do czegoś podobne.
— Trzeba się spieszyć — owinęła się ręcznikiem i wyszła.
Został w wannie.
Nie upłynęła chwila, gdy wróciła i powiedziała:
— Już idzie.
Tym razem usiadła na taboreciku.
W kilkanaście sekund potem zapukał i wszedł niewielki człowieczek.
— Witam pana — rzekł Filip, myśląc, że ma do czynienia także z wariatem.
Lecz ten się żachnął, nie spojrzał na Filipa, zwrócił się do córki:
— Nie jestem zachwycony — powiedział, popatrzył na Filipa: — No właśnie, właśnie, jestem trochę zaskoczony...
Najgorzej — pomyślał Filip — jak jeden wariat przed drugim udaje normalnego.
— ...zaskoczony pańską odwagą. Nie pozostaje mi nic innego — podał rękę. — Proszę źle nie myśleć... Ta nagłość, sytuacja, aczkolwiek błazeńska, lepsze przynosi rezultaty aniżeli rozwaga. Zauważył pan to?
— Niczego nie zauważyłem — wybąkał Filip.
— Czy zauważył pan, że jeżeli ktoś przygotowuje, oblicza, przewiduje, zabezpiecza, zawsze mu piorun w sempiternę strzeli właśnie w momencie, kiedy się w pas kłaniał własnej przezorności?
— Nie zauważyłem.
— Porozmawiamy. Wymienię panu nazwę mojej szkoły, określę moje pochodzenie filozoficzne i oddam klucze.
Był niewielkiego wzrostu, miał śniadą cerę, oczy przydymione, czarne, ciepłe i podgrzane. Czaszkę w tylnej partii jakby trochę nadbudowaną, podczas gdy córka miała idealnie okrągłą. Był z miary metra, córka z miary cyrkla. Lecz czaszki ich przez porównanie idei tej nadbudowy mogłyby być podobne, gdyby już leżały obok siebie na marmurowej kondygnacji grobowca, o którym wspomniała córka.
Był to ten Hiszpan, mąż zmarłej Rosjanki, ojciec córki Niemki.
— Idziemy już stąd, idziemy — powiedział — niezdrowo jest przesiadywać w wannie. Ernest pomoże panu się ubrać, Erneście!