Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/513

Ta strona została przepisana.

miał oczy człowieka dowcipnego. Ernest człowieka serio. Głównym narzędziem Ernesta była szczęka wyjęta z lekkiej powłoki oliwy, jak lemiesz. I oczy, które z całą pewnością mogły odmienić kierunek myślenia. Mniej myśleć — powiedział sobie, urwał i przerzucił się w myślach na Elizę.
Prawdopodobnie. Prawdopodobnie musiało to robić na nim wrażenie. Spojrzał wprost w oczy starego pana długim promieniem, z paroma kroplami ironii.
— Rozumiem — powiedział niespodziewanie stary pan, podnosząc się z fotela. — O nic więcej nie zapytywałem.
Filip wstał także. Wrócili do jadalni.
Nie była to jadalnia, bo pod jedną ścianą stał bilard, pod drugą fortepian. Teraz dopiero to zauważył. Nad fortepianem wisiała hiszpańska gitara i dwie szpady. Jak można broń mieszać z instrumentami?
Zaczęło się śniadanie. W milczeniu. Eliza nie tknęła jedzenia. Ojciec powiedział:
— Nie ogłosimy tego od razu — powiedział. — Jak sądzisz zresztą, Filipie, będę ci mówił przez ty, rycerzu nocy, ze względu na tę przykrą historię, dopóki jakoś nie ucichnie, no, trudno, trudno, zbiegły się jakoś te dwie sprawy — popatrzył ze współczuciem.
— Co takiego? — zapytał Filip, myśląc o jakiejś zbieżności z dziedziny nocnego życia i chciał tę przedwczesną ingerencję teścia odparować.
Ojciec Elizy popatrzył na niego i uśmiechnął się:
— Pan nie był wczoraj w domu?
Jeśli stało się coś tragicznego — pomyślał szybko Filip — dlaczego ten łajdak się śmieje?
— Nie byłem dwie doby. Co się stało? — zerwał się z krzesła.
Półuśmiech zgasł na twarzy ojca:
— Pan nie wie? Ach tak. Trudno mi powiedzieć przy kobiecie.
— Nie ma o czym mówić — powiedziała surowo Eliza. — Najlepiej, gdybyś u nas został na ten czas najgorętszy.
— Jaki? Mówcie! — krzyknął Filip, wciąż stojąc.
— Proszę ciebie — rzekł ojciec — siadaj. Zdejmij to sobie na razie z głowy, bo nic nie poradzisz. Wierz mi, że to, co do tej chwili w naszym domu zaszło, jest dowodem największego do