ciebie zaufania i... uczucia. Filipie! — krzyknął. — Wiem, co to jest honor. Sam noszę na dnie wszystkiego, co narzuciło mi życie, skarb honoru owinięty w białą chusteczkę mojej matki. Sam to wiem, więc cię ściskam... — I w tej chwili mały człowiek rzucił się w stronę Filipa, dopadł go i objął wpół, a Filip nachylił się ku niemu.
Na twarzy Filipa malowało się przerażenie. Poczuł się nagle brudny, sponiewierany, czuł, że nogawki spodni fruwały mu lekko nad szklistą posadzką. Odruchowo uściskał starego pana, bezwolnym uściskiem:
— Co takiego? — zapytał raz jeszcze i usiadł.
— Stała się rzecz potworna... Wokół twojego ojca.
— Co się wreszcie stało?!
— Stało się jeszcze wczoraj.
— Żyje?!
— Żyje. Żyje. Będzie żył. Będzie musiał żyć... oczywiście. Bądź spokojny. Przecież bym... Jest zaplątany w bardzo przykre zdarzenie. Najbardziej przykre, jakie mogłoby się zdarzyć. I śmieszne, poniekąd.
— Mój ojciec? Niemożliwe! Jest to niemożliwe. Proszę mnie nie. męczyć. Proszę powiedzieć!
— Cokolwiek bym mówił, będę męczył. Nie powiem. Radzę, zostań tu u nas, dopóki się nie uspokoi. No tak, twój ojciec był przesłuchiwany na policji. Rzecz ludzka. W związku z przykrym incydentem, jaki się zdarzył w lesie. To wszystko. Nic więcej. Mam nadzieję... Jest posądzony o... Elizo, bądź taka dobra... Nie! Zostańcie sobie razem. Uspokój Filipa... Gdybym wiedział, że o niczym nie wie... Zaraz tu do was wrócę — wstał i wyszedł pośpiesznym krokiem, jak gdyby uciekając od tego, co sam rozpętał.
Lecz Eliza także nie zamierzała tu zostać. Skinęła palcem na, Filipa, dając znak, żeby szedł za nią, i zaczęła odchodzić w stronę, drzwi przeciwległych.
Na chwilę został sam przy stole. Śmieszność jego sytuacji w tym domu od początku do końca była karygodna. Głupstwo wypełniło się po brzegi. Był ośmieszony i należało w odpowiedzi bluznąć i zacząć demolować. Powinien zaraz popędzić do domu i ratować matkę.
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/514
Ta strona została przepisana.