Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/516

Ta strona została przepisana.

Głos jej odbijał się od ściany. Łóżko było twarde, wypchane ordynarnie słomą.
— Co wreszcie? — z wściekłości zapytał czule.
— Chciał dokonać gwałtu — trzymając rękę na jego ramieniu, patrzyła w oczy. Uwidocznił się skos jej oczu, trochę orientalny, zamrożony niebieską, bladą emalią, jak na kopercie zegarka. — Rozbieraj się, a ci będę opowiadała, oszczędzając cię wyłącznie w słowach. O to się już nie bój.
— Niczego się nie boję — rozsznurował buty. Schowała się za jego plecy.
— Kto chodzi do Lasku — powiedziała. — Trzeba być głupim, wybacz. Spacery, samotne spacery, i się stało. Nadeszły dwie uczennice, co im nadeszło do głowy, czy nadeszło jemu, i oskarżyły gówniary. Szczególnie jedna. Tę chciałabym nawet poznać. Jakieś wydarzenie, a co on takiego mianowicie zrobił, bada policja.
— Mój ojciec nic takiego nie mógł zrobić.
— Lubisz? Kochasz? — potrąciła go nogą. — Przyznaj się, a ja ci zaraz opowiem, jak to mogło być...
— Co opowiesz?
— Opiszę ci gwałt, bo ty jak gdyby tabaka w rogu. Nie chcesz posłuchać?
Odwrócił się ku niej.
— Co! — przybliżyła twarz do jego twarzy, zacięły się jej wargi, w oczach ukazały się dwa punkty w białej emalii: — Co, uważasz, że to okropne?
— Nic nie jest okropne — oderwał od niej twarz, zdjął koszulę i wiedział, że na plecach ukazała mu się gęsia skórka. Postanowił patrzeć przed siebie. Pod stolikiem naprzeciw jego oczu leżała porzucona makówka, zgnieciona, zeschnięta, wysypana i jakieś metalowe koluszko jak od pręta firanki.
— Myślałem, że gorzej było z moim ojcem.
— Jest bardzo źle. Nie zdajesz sobie sprawy — rozpruła coś na sobie. Rozebrana była tylko do pasa: — Okropny skandal. Co on zrobi dalej, pomyśl?
— Ach tak — myślał. — Ach tak — powiedział — lubi mówić — pomyślał — prowokować tego typu rozmowy — odwrócił się do niej: — czybyś ty nie mogła? Mówisz, skandal...