skóra jest własnością charakteru? Czyta się z niej ten wyraz, a potem wątpi, myśli się, że jest może tylko omyłką, że przecież twarz i jej wyraz nie stanowią o człowieku. I zawsze się przegrywa. Tandeta mieszkania, burty pod oknem, doraźność i jakieś resztki, dzban chiński, a w nim linijka, być może do liniowania papieru w pięciolinię, zbędna wielkość pokoju i półmrok, w pełnym kwitnącym dniu za oknami.
Pozwoliła mu milczeć, zostawiła go samemu sobie, jak szczęście, gnom objawiony, który najpierw w ciszy zjada łyżeczką miód z orzechami; wierzyła w nagłe, idiotyczne szczęście bez komentarzy — i widocznie miała prawo tak wierzyć.
Nie mogła być uczennicą. Zagłębił się w znaną mu dróżkę, w głąb jej rysów, próbując przeniknąć powierzchnię pokrytą uśmiechem.
Rysy znaczyły to, co znaczą w podobnym egzemplarzu. Nieraz przez litość czy też szacunek chce się im zaprzeczyć. Lecz cecha, którą zwiastują, jest tak niezawodna, jak bezrozumna religijność. Która zawsze i bez wątpienia przed napotkanym posążkiem uklęknie, wpadając w ekstazę. Było to puszczalstwo. Zapisane na amen.
— Jeżeli pani żyć nie może, proszę nastawić.
Podbiegła do gramofonu i uruchomiła tango na trąbkach z refrenem. Wracając wyjrzała przez okno:
— Pan ma powóz. To straszne, co mi się przedwczoraj zdarzyrzyło... Pan ma powóz. Strasznie chciałabym pojechać. Nikogo nie znam z powozem.
Podszedł do okna. Tamten na dole czekał.
— Słuchaj, ty idiotko — powiedział. — Pani wie, dlaczego tu przyszedłem?
— Nie wiem, nie wiem, nie chcę wiedzieć.
— Powóz? Jak się pani ma w co przebrać, to zaraz pojedziemy. Przedstawię pani mojego przyjaciela, to wspaniały człowiek. Będzie pani mogła stangreta poklepać po ramieniu. Tylko cukru, trzeba wziąć dużo cukru dla koni — patrzył na nią badawczo, lecz już to go niecierpliwiło: jak zbadać głębokość kałuży? Tylko w nią wdepnąć.
— Pan mnie uważa za idiotkę!
— Jestem wzruszony, że panią poznałem.
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/528
Ta strona została przepisana.