Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/53

Ta strona została przepisana.

szenia i rozpaczy branych na te przymusowe ćwiczenia. Wszyscy, opierając się do pewnego momentu, nagle rezygnowali.
Mężczyzna biegł teraz z niespodziewaną lekkością, złapał się za głowę, wypiął brzuch do przodu, ugiął nogi. Galopował oglądając się na boki, solo, wściekły, że robi to nieoczekiwanie sprawnie, na palcach, z fałszywym wdziękiem, i że nie ma sposobu wytłumaczyć się z tego wdzięku ani mu zaprzeczyć.
Tuż obok w smutku i ciszy jakaś anemiczna dziewczyna w bramie przelotowej szamotała się ze sobą i wbrew woli zdejmowała poprzez głowę suknię. Zakonnik, który przecież jakby cały pokryty żaglem, nie tknięty wiatrem, dyskretnie odwrócił głowę do ściany.
Benedykt zbliżał się do mostu. Wydawało mu się, że w tym wszystkim usłyszał brzęk gitary. Rozejrzał się, przystanął na brzegu chodnika.
Ileż razy przedtem mówił sobie, że w życiu trzeba być świadkiem jak najbardziej oględnym, że w niczym nie należy pomagać szczęściu ani je przyspieszać. Brzęk gitary powtórzył się blisko.
Zobaczył ją z daleka, w pewnej odległości, dłuższej niż siedem sekund.
Na pół szerokości chodnika szła grupa młodych ludzi, nie tkniętych wiatrem, a nad samym krawężnikiem w równej linii za nimi — szła ona. O dziesięć godzin za wcześnie, z gitarą przewieszoną przez ramię.
Teraz nagle wiedział, połączył ich wszystkich w jedną całość: szedł oto światek, świat, który zaczął się bawić jeszcze wczoraj. Należała do towarzystwa tych pięciu, policzył, obrzydzenie wywołało już samo nazwanie „światem” grupy młodych łajdaków. Nie przyjrzał im się, miał ich zaledwie w rejestrze pamięci. Na kilka sekund zniknęli mu z oczu, zasłonił ich tramwaj, znów ich zobaczył, gitara szła po swej linii, prosto na niego, było już nie więcej niż trzydzieści metrów.
Stał w miejscu, w którym miał prawo przystanąć jak w każdym innym. Wlepił oczy. Jak szczur ze szczeliny obserwuje twarz śpiącego dziecka. Zbliżała się bezszelestnie. Po raz pierwszy dawała się odczytywać, rosnąć od wielkości skałki w zapalniczce do rozmiarów porcelanowego talerzyka na konfitury. Wydawało mu