Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/541

Ta strona została przepisana.

niepewny, gotowy. Rozejrzał się po sali i nagle poczuł rozmyślne dotknięcie czyichś pleców, obejrzał się, była to partnerka oficera, w tratującym galopie, który spadał jak burza z błyskami trąb rozdzierających powietrze. Twarz jej wymknęła mu się kilkakrotnie.
Przerwał taniec, przeprosił, iż ma przepuklinę i właśnie mu się odnowiła, przyprowadził dziewczynę do swojego stolika i na początek odstąpił swe jedzenie, a sam wypił.
Tym razem taką ilość, o której wiedział, że jest wystarczająca. W głowie ukazał mu się błękit, trochę już przechylony. Z tego słonecznego przechylenia spadły snopki zboża w niebo jak w studnię. Stolik był pod białą ścianą tuż obok parkietu. Znów ruszyło rojowisko tańca jak maszyna, która mięsi szlam. Potwory ludzi, którym nie tańczyć, ale chodzić powinno być zabronione. Czasem prawdziwe kwiaty, święte stokrotki. Jakiś stary łajdak, którego wyzwoliło. Tłusta baba lekko jak aniołek ulatywała mu z ręki.
Przechylenie zaczęło iść w drugą stronę, kiedyś na wsi siedział na wierzchu fury siana i fura lewymi kołami zaczęła tracić grunt. Zamiast nieba z lewej strony ukazała się woda.
— Tańczcie — powiedział do współtowarzyszy przy stoliku. Dziewczyna się ociągała, powiedział:
— Zatańcz z nim.
Znajomy wyjął jej widelec i nóż z rąk, położył obok talerza, i wziął za ręce. Filip nalał wódki do szklanki i wypił zdumiony, że tak słabo działa. Powinien już być nieprzytomny, podczas gdy jeszcze widział i słyszał. Ktoś przepływając w tańcu powiedział:.
To on...
— Ty... przecież... — powiedział ktoś inny, wychylając się w jego stronę.
— ...twój ojciec...
Nastąpił przypływ jakiegoś lepszego towarzystwa.
Wydawało mu się, że ojciec leży zastrzelony w kącie sali, widział ten opuszczony, niewygodny kąt i widział, jak kelner pochyla się nad ojcem i zapytuje, czym by służyć? Banalna bzdura...,
W tym momencie podeszła do niego Pianta. Wyskoczyła z tańca,