wysokie okna naprzeciw trzech luster u szczytu były zakończone łukami. Firanki we wczesnym gotyku, rodem z przedsiębiorstwa budowlanego — spadały aż do ziemi i nurzały się w blasku posadzki. Zza okien wsiewało się światło, najpierw rozbite w gęstych liściach, potem rozszczepione przez szyby, wreszcie rozpylone przez firanki — kredowobiałe, jak merla zamoczona w gipsie.
Ruszył w głąb, już mniej cicho, potrącił jakąś kasetę i spadła na podłogę. Niech będzie, pomyślał i otwarł ją dość brutalnie, uderzając jej dnem o kolano, bo nie chciało mu się szukać kluczyka, a i tak była nie zamknięta. Były w niej spinki, same przeróżne spinki, odstawił ją więc, żegocząc nią w rękach dla rozbicia wreszcie tej śmiertelnej ciszy. Głośnymi krokami poszedł dalej. Korytarze, korytarzyki, przejścia szły w głąb, minął kilka pokoi, aż dotarł do brzegu przeciwległego, dużego pokoju, który wychodził na ogród. Stały tu potężne szafy, jedna przy drugiej. Odnalazł pęk kluczy jednego typu i wszystkie szafy najpierw otwarł jedynie z zamków, nie uchylając drzwi.
Usiadł naprzeciw na dywanie, zdjął buty i zapalił papierosa. Sięgnął ręką za siebie i przyciągnął jakiś kryształ, przeznaczając na popiół. Nie zamknął drzwi wejściowych, zostawił je uchylone i zdawało mu się, że w przedpokoju hałasują wróble. Zwalczał senność, zapragnął otrzeźwić się czymś, co w materiale swym byłoby sensacyjne. Podszedł i otworzył środkową szafę zupełnie na oścież. Wisiały w niej futra, jedno przy drugim, gęsty tłum futer. Zdjął rękawiczkę, aby poczuć ugięcie się włosia. Szarpnął za rękaw, badając, czy to się nie sypie — było mocne, odgarnął pierwszą warstwę, w drugiej też były futra, jaśniejsze, jedno białe, damskie — po kolei wszystkie okazywały się damskie; elektryczne morze damskich futer. Otarł rękę o spodnie i nałożył rękawiczkę.
Nogą otwarł drzwi następnej szafy, szybko powysuwał szuflady, szufladki, błyskawicznie pootwierał wszystko, co było w zasięgu jego rąk, cofnął się, znów podszedł, wziął kilka naręczy i rzucił na środek dywanu, żeby się temu przyjrzeć. W pośpiechu uszkodził kilka tasiemek, zerwał jakieś sprzączki, była to damska bielizna. W wyższych kondygnacjach szafy trafił ręką na pióra i razem z sukniami wyrzucił na środek pokoju kapelusze z piórami. Były to pióra równe w walorze futrom. Z obrzydzenia otarł nos
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/547
Ta strona została przepisana.