Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/549

Ta strona została przepisana.

dwie starsze, jedna młoda, dwóch starych ramoli, jeden młody, i jeszcze z gości nie proszonych czwarty, na którego od razu zwrócił uwagę. Był odmienny, czerstwy, o szerokiej, spalonej twarzy, alkoholicznej, fizycznej, ubrany prosto ze świątecznej szafy, mimo to świeższy od pozostałych. Ten mu się spodobał, chociaż także zaczął posępnie i jakby ze zwiniętą pięścią. Filip zbagatelizował więc przewodniczącego ramola i zwrócił się do tego, który widział mu się tragarzem albo woźnicą, może drobnym przedsiębiorcą od wywózki śmieci.
Najstarszy mandatariusz wyjął z teki plik papierów. Nastała cisza.
— Niestety, młody człowieku — zaczął — pańskie zadufanie jest karygodne.
— Pan zostanie — rzekł Filip do tragarza — a reszta wont!
— Jak to?! — zerwali się z krzeseł: — Co to znaczy? To jest obraźliwe. Nasze jest prawo! — Paniom zatrzęsły się pióra: — Pan nawet nie raczy wysłuchać?!
— Precz! — powtórzył Filip. — A pan zostanie.
Staruszkowie odwrócili oczy od Filipa. Najstarszy rozkazał paniom iść za sobą i wszyscy wyszli. Już z sionki powiedział:
— Tą drogą zdobyty majątek nie będzie służył zdrowiu!
Został ten, którego Filip wyróżnił, właśnie, okazało się, zdrajca.
Pomrugał siwym okiem, wytarł wolne krzesełko chusteczką i usiadł.
— Chodź pan — rzekł Filip z prostacka — to pana oprowadzę. Pomoże mi pan odnaleźć, gdzie tu może być coś do wypicia.
Idąc rozmawiali. Filip dyskretnie podtrzymywał prostaka, żeby się nie zaplątał w dywan.
— Tyle zwierząt — powiedział patrząc pod nogi. — Dużo ścierwa padło od kuli, zanim powstał taki dom.
Filip jeszcze tego zakątka nie widział — trafili do sypialni starego samotnika — wytapetowanej różnymi fotografiami, o różnej treści. Zawrócił gościa już z progu i skierował dalej.
— Więc pan jest przewoźnikiem? — zapytał.
— Nie jestem przewoźnikiem.
— To co pan robi przy tym przewożeniu?
— Powiedziałem, że nic nie przewożę.
— Sprzedażą, czy by się pan zatrudnił?