Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/552

Ta strona została przepisana.



Schody

Klekotał żółty wiatraczek z nazwiskiem Bohm-Cykoria, na głos dzwonka tak uroczystego, że mogła wyjść msza śpiewana, ukazała się sprzedawczyni biała, jakby wyszła ze skrzyni z mąką, pył mączny obrzeżał jej rzęsy, rogowe guziki białego fartucha były ostrzejsze.niż wyraz mrożonych oczu. Benedykt kupował pośpiesznie: „pełny zestaw” na kolację: „improwizowaną”. Lubił tego rodzaju podnoszące określenia, które upiększają życie tak jak każda ilość odpowiednio odważonych słów. Słów, które chleb przemieniają w ułamek Chlebowej Góry, upieczonej na słońcu. „W obliczu rzeczywistej wagi.” „Oblicze rzeczywistej wagi słów”: już samo to brzmi apetycznie. Można jeść, kroić, śpiewać. Szczęśliwy, kto nie przywiązał się zbytnio do ludzi. Podśpiewywał.
Bał się, tak jakby psy zostawił w domu przy drzwiach uchylonych, miał to fatalne przeczucie, że Filip, gdy tylko się obudzi, zacznie wychodzić z jego pokoju. Szperać na pewno nie szperał, list był dobrze ukryty w sienniku. Mógł zresztą leżeć na stole, pod tym względem Filip był sennym bałwanem. A zresztą, do czego doszło, przyjaźń i tajemnica?
Nie mógł sobie jeszcze „uświadomić w pełni okazyjnego szczęścia raz na lat czterdzieści”: „zaćmienie gwiazdy Wenus”. Żartobliwość myśli wokół Filipa była tylko parawanem wzruszeń.
Najważniejsze, co Filip przed chwilą ujawnił, to przeczucie „impotencji duchowej”. Jeśli to prawda, nie byłaby to już skaza, byłaby korozja. Jak ratować człowieka, z którego duch się ulotnił? Co mu powiedzieć, że duch z powrotem wstąpi? Wyobrażał sobie, że gdy wróci z produktami na kolację, usiądą przy stole i potoczy się rozmowa. Cierpka, wartka, w cztery oczy, dwóch mężczyzn.
Sklepikarka zatrzymywała ręce w powietrzu tak długo, jak