— Dlaczego? Schody są do hałasowania.
— Wyspał się pan?
— Nie spałem..
— Wszystko: nie. Kupiłem...
— A, to weźmy to ze sobą. Co pan kupił?
— Takie drobne rzeczy. Rum.
— Tym lepiej.
Nie objawiał decyzji ani pójścia, ani powrotu. Trzymał się ręką ściany. Był blady.
— Aha — powiedział. — Tak, tak, nóż. Przypomniałem sobie, muszę kupić nóż rzeźnicki.
— Dlaczego pan ustawicznie kłamie?
—...Nie mam pieniędzy, muszę się zabrać do pracy, przeputałem, ładne słowo, byłem w Paryżu, po drodze przegrałem jak Świnia, także ładne, nie, nie, nie chciałem tych pieniędzy po starym świntuchu, który mnie nienawidził, chciałem się pozbyć, sprzedałem, oddałem długi, reszta przez okno. W tym jednym zeświniłem się, że zatrzymałem resztę, ale i to oddam. Zwierzyłem się panu, co? Już pan wie o mnie. A miał pań stracha, że żyję z rozboju, sutenerstwa. Musiał pan tak sobie nieraz pomyśleć, badając człowieka.
— Paryż... Piękne miasto... Chciałbym kiedyś powiedzieć: byłem w Paryżu.
— Paryż i rzeźnia miejska; będzie pan w Paryżu. Chcę kupić sztylet do szlachtowania. Żeby mieć własny, nawiązałem stosunki, znam ich kilku, bardzo przyjemni ludzie, interesują mnie zwierzęta, potraktowali mnie, nie potraktowali źle.
— Ile pan przegrał? W Monte Carlo?
— Nie. Grałem w szulerni. W Hamburgu. Łajdackie miasto. Lokaliki. Niesłychany klozet. Zwierzęta opoje. I ta czarna mgła zboczeńców. Panie w sztylpach. Panowie w astrach. Przegrywa się w ogóle, wygrywa się na ile. Przegrałem tyle, ile chciałem przegrać, niech mi to będzie wolno. Prowadzi pan statystykę?
— Nóż rzeźnicki?
— Nie nóż, tylko sztylet. Tu na dole jest sklep na rogu. Stoi tam za kontuarem Brazylijczyk o jednym oku. Jak on może do jednego oka nosić czarny wąsik? W Europie nikt by tego nie zrobił. Słuszne tylko, że jest taki blady.
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/554
Ta strona została przepisana.