Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/560

Ta strona została przepisana.

Człowiek porządny, pomyślał z goryczą Benedykt, nie budzi zaufania przez swą nijakość. I nie budzi entuzjazmu. W nijakości, rozumują, może się mieścić coś gorszego niż jawne łajdactwo. A może nie bez racji?
— Chodź tu bliżej — powiedział Filip do Genowefy. — Pan będzie teraz grał.
Genowefa przesiadła się, przenosząc troskliwie tyłek jak szklankę, i usiadła u stóp Filipa obok kapelusza. Trzasnęło krzesło pod Benedyktem, więc poprawił je na podłodze.
Genowefa popatrzyła w górę na Filipa:
— Czy to już?
— Pan gra — szepnął.
Pokręciła głową, ale zaraz znieruchomiała. Zadarła głowę kierując w stronę muzyka. Dziwiła ją, być może, szybkość palców w stosunku do nikłości początku grania. Dwa, trzy razy odwróciła głowę, patrząc na Filipa, czy uznaje, że wszystko to jest w porządku. Filip uspokoił ją, uderzając palcem w plecy:
— Cicho.
Benedykt nie znał się na muzyce, nie słyszał jej, ale chciał wiedzieć. Chciał sprawdzić, czy Filip naprawdę słucha. W tym miał doświadczenie. Więc patrzył na twarz Filipa, aby go przyłapać. Poprawiając trzaskające krzesło, rozmyślnie cofnął je trochę wstecz. Widział profil, zasumowany w „przededniu”, lecz to jeszcze nic. Śledził teraz, czy profil weźmie udział, czy po chwili nie wpadnie w bezmyślne trwanie. Czy uzależni się od zmian, jakie będą zachodziły w emisji głosu instrumentu?
Filip prawdopodobnie słuchał, choć zawsze, Bóg raczy wiedzieć, ile jest tego słuchania? Ale nie wiedząc, że jest obserwowany, trwał, być może, prawidłowo, a nawet jak gdyby się wstrząsnął.
— Popatrz — nachylił się do Genowefy, a Benedykt natychmiast przysunął głowę. — Filip powiedział: — Ten człowiek... Tsss... — powstrzymał jej poruszenie.
Poruszyła plecami i odwróciła twarz do twarzy Filipa.
— Tam patrz... ciiicho... — nakierował ją palcem.
Benedykt jeszcze bardziej przechylił głowę ku nim.
— Niech pan patrzy i słucha — zaszeptał Filip z nieoczekiwa-