ną łagodnością — ten człowiek...stracił poczucie wszelkiego bólu... On nic nie wie.
Odwrócił się i słuchał.
To rzeczywiście... — myślał Benedykt — to rzeczywiście....
— Tssst... — pod małą trzasnęła deska.
Ona nic z tego nie rozumie — myślał Benedykt — jak mysz w pudle.
Muzyka rozwinęła się, cięcia i śpiewy strun skrajnych nakładły w powietrzu warstwy jak w bankuchu z walca, i jeszcze się obracały, razem z powietrzem.
— Co to jest? Czyje? — spojrzał na Filipa.
Lecz Filip go nie słyszał.
Benedykt patrzył na ręce i twarz starego. Głowa była uniesiona, oczy wpółprzymknięte, zaledwie szparki, straszliwa zwinność i siła, bezwzględność jak przy morderstwie, palce kilkakrotnie szybsze od melodii.
Filip był zasłuchany, uniósł dwa palce prawej ręki i zostawił je w powietrzu, śmiesznie. Jak Stwórca Michała Anioła, kreujący Adama. O nie najwyższym formacie cech męskich.
Filip jak gdyby coś schwytał i zatrzymał, nachylił się do Benedykta i powiedział szeptem:
— Nie ma... Nie ma.
Była w tym powiedzeniu moc, jaką przynoszą odczucia najbardziej kruche.
— Niczego nie ma na świecie — uśmiechnął się Benedykt, próbując utrafić — prócz...
Filip nie zareagował. A gdy po raz drugi Benedykt nachylił głowę ku niemu, gestem zniecierpliwienia kazał mu poniechać..
Czy Filip już kiedyś tego słuchał?
W muzyce pod okienkiem zaczęła się gonitwa, baryton zadrgał w korpusie instrumentu, tańczył, muzyk się przyczaił. Ktoś, kto wyrywa z dna morza śliskie kamienie, nie pokonuje większego wysiłku.
Benedykt ogłuchł, znów zaczął patrzeć na Filipa. Muzyki było już tak pełno, że postać dziewczynki ledwo świeciła. W białej sukience na posadzce. Czego nie robi miłość? Filip miał złą twarz, zawiedzioną, urwała się melodia, stary skończył nagle, choć mu-
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/561
Ta strona została przepisana.